niedziela, 29 września 2013

Rozdział 6 Upiorne egzaminy czas zacząć

 Świetnie. Jest wręcz zajebiście, kurwa. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bardzo niewyspany, jak teraz. I akurat dzisiaj muszę pójść do tej jebanej szkoły napisać te durne egzaminy. Cudownie, życie w końcu znalazło sposób aby dokopać mi.
 No trudno, muszę jakoś się szybko ogarnąć. Jest godzina 07:40, a testy zaczynają się o godzinie 11. Mam niecałe sto pięćdziesiąt minut, ciekawe jak tego dokonam. Anna akurat puka do moich drzwi. Tak, ona jest mi teraz najbardziej potrzebna. Złażę z łóżka i człapię do drzwi, gdy tylko je otwieram widzę przed sobą Ann z świeżo uszytym garniturem dla mnie.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowy i przygotowany. - wita się radośnie. Tak oczywiście, jestem całkowicie przygotowany, aby zejść z tego świata i chyba tak zaraz się stanie.
- Nie... - jęczę. Anna od razu orientuje się, że coś jest nie tak i wchodzi do pokoju. Wcześniej nie widziała mnie przez ten durny strój, który zasłaniał jej całe pole widzenia. Teraz powiesiła go na drzwiach szafy.
- Alex jak ty wyglądasz. - szybko podeszła do mnie i uważnie mi się przyjrzała. - Jesteś cały blady, masz podkrążone oczy. Co ty robiłeś przez całą noc?
- Nie mogłem usnąć. - nie chcę drążyć tego tematu, ponieważ trochę durnie by to wyglądało, jakby prawie dorosły już chłopak skarżył się, że przestraszył się nocnego koszmaru i przez całą noc nie zmrużył oka. A o Tedym już lepiej nie wspominać.
- Właśnie widzę. - położyła mi jeszcze dłoń na czole, czy aby na pewno nic mi nie jest.
- Wszystko w porządku, tylko zaraz chyba padnę z zmęczenia. - leniwie się przeciągnąłem, głośno przy tym ziewając. - Nie masz jakiś ziółek na to.
- Jedno ziółko stoi przede mną i to mi wystarczy. - zaśmiała się krótko. - A teraz idź pod zimny prysznic, a ja postaram się coś znaleźć. Chociaż wątpię, żebym czegoś się doszukała w tym domu.
- Jak to mówią, kto szuka ten...
- Tak, tak znam to, a teraz idź się myć, bo jeszcze się spóźnisz. - szybko mi przerwała i jeszcze szybciej wyszła z pokoju. Idę za jej poleceniem i włażę pod prysznic. Już na początku odkręcam zimną wodę, pewnie teraz myślicie, że jestem jakimś samobójcą. Otóż rozczaruję was, ale nie jestem. Uwielbiam zimną kąpiel i przez jakieś dziesięć minut stoję w bezruchu, a lodowate krople spływają po moim ciele. Może według was to dziwne, ale zawsze miałem tak, że chłodna woda sprawiała mi przyjemność. Bez problemu mogę pływać w zimnych jeziorach, morzach, gdziekolwiek.
 Kiedyś podczas wypadu na narty, na lodowiec Skandynawski wpadłem do podziemnego jeziora. Wszyscy od razu wpadli w panikę, ale mi nic nie było. Nawet nie odmroziłem sobie żadnej części ciała. Lekarz uznał, że to dlatego, ponieważ moje ciało wydziela o wiele więcej ciepła, czy jakoś tak. Nie znam się na tym, ale po tych słowach wszyscy się uspokoili.
 Prysznic bardzo mi dużo pomaga, orzeźwia mnie, ale nadal jestem bardzo zmęczony. Mam nadzieję, że Anna wymyśli na to jakiś sposób. Szybko obwiązuję się ręcznikiem i schodzę na dół do kuchni, gdzie czeka już na mnie Ann z talerzem pełnym złociutkich i pulchniutkich pancakes'ów oraz dużym kubkiem czarnej kawy.
 Grzecznie siadam przy stole i polewam sobie naleśniki syropem klonowy, aż wszystkie zaczynają w nim pływać. Jednak zanim zabieram się za jedzenie, biorę łyka gorącej kawy. Nie dość, że była bardzo gorzka, to jeszcze super mocna. Ann chyba wsypała połowę opakowania do tego kubka.
- Smacznego. - uśmiecha się do mnie i siada naprzeciwko.
- Dzięki. - zabieram się za jedzenie śniadania.
W głowie miałem dziwną plątaninę myśli. Z jednej strony bardzo przejmowałem się tymi egzaminami, a z drugiej tym dziwnym snem. Starałem się skupić na jednej sprawie, ale było to bardzo trudne i gdy tylko starałem się zapomnieć o koszmarach nocnych, zaczynała boleć mnie głowa. Chyba naprawdę zaczynam wariować, skoro tak bardzo przejąłem się tym wszystkim.
- Opowiesz mi co robiłeś w nocy, że jesteś taki niewyspany? - zlustrowała mnie swoim spojrzeniem, jakby chciała wszystko wyczytać z mimiki mojego ciała. Nie chciałem o tym z nią rozmawiać, ale lepsze to, niż sesja na kozetce u psychologa.
- No dobra. - zacząłem dłubać widelcem w talerzu, ale w końcu się przełamałem i opowiedziałem jej wszystko dokładnie. O tym jak gonił mnie jakiś człowiek, o tajemniczym głosie dziewczyny, płomieniu i nawet jak zacząłem spadać. - A potem sen się zmienił i byłem zamkniętym w klatce orłem.
 Anna jest świetną słuchaczkę, ponieważ ani razu nie przerwała mi mojej opowieści, tylko sumiennie przysłuchiwała mi się i taktownie kiwała głową. Spokojnie dokończyłem opowiadać o drugim śnie. Jednak pominąłem fakt, że zobaczyłem te okropne oczy po przebudzeniu, to musiało mi się po prostu przewidzieć.
- To tylko senny koszmar, nic więcej. Prawda? - spojrzałem na nią. Kobieta westchnęła cicho i wstała od stołu. Zabrała mój już pusty talerz i zaczęła go powoli zmywać.
- Nie powinieneś się tym, aż tak bardzo przejmować. Teraz najważniejsze są testy i to na nich skoncentruj się najbardziej. - posłała mi słodki uśmiech. Od razu czułem się jakoś lepiej.
- Okey. Spróbuje. - odwzajemniłem uśmiech i zerknąłem na zegarek. - O matko! Już 10:30, a ja jeszcze nie jestem gotowy!
 Szybko wybiegłem z kuchni, musiałem przytrzymać ręcznik, aby mi nie spadł podczas biegu, ale w sumie jestem tylko ja i Anna w domu, a ona jest na parterze, więc co mi tam. Po paru sekundach już znajduję się w pokoju i w pośpiechu ubieram się. Oczywiście musiałem się przewrócić, jak starałem się jedną ręką założyć skarpetkę, a drugą zapiąć guziki u koszuli.
 W końcu udało się wszystko dopiąć na ostatni guzik i teraz czekała mnie znowu przeprawa przez cały dom, do garażu i droga do szkoły. Jednak wszystko idzie po mojej myśli i dziwnym zbiegiem okoliczność nie stają w żadnym korku, oraz na żadnych światłach. Chyba wyczerpię swoją ilość szczęścia jeszcze przed wejściem do szkoły i przez to test okaże się być kolejną zmorą.
 Alicja stała razem z Trecy i Johnem przed wejściem do szkoły. Coraz bardziej się denerwowała tym, że jeszcze mnie nie ma, a zostało dziesięć minut do rozpoczęcie.
- Gdzie on jest? - zapytała wszystkich. John się tylko uśmiechnął, a Trecy wzruszyła ramionami. - Czy nie potrafi chociaż raz czegoś normalnie załatwić?
- Wiesz jaki on jest. Lubi mieć wielkie wejście, to poprawia mu jego ego i rekompensuje synd..
- Już się zamknij. - brutalnie John przerwał rudej. - Nie pomagasz.
- No co? Staram się podtrzymać sytuację. - spojrzała na chłopaka, jak na skończonego idiotę. - Sam byś coś wymyślił, przecież to twój niby przyjaciel. Zadzwoń do niego.
- Już próbowałem. Ma wyłączony telefon. - mruknął. W tym czasie, kiedy ta dwójka się kłóciła Alicja odeszła od nich i skierowała się w stronę wyjścia z terenu szkoły. Stanęła w bramie i zaczęła się rozglądać w wszystkie strony, czy abym jeszcze nie przyjechał. Muszę przyznać, że bardzo ładnie wyglądała w swojej fioletowej sukni, a jeszcze lepiej jej mina jak podjechałem do niej swoim mustangiem i uśmiechnąłem się do niej łobuzersko.
- Może gdzieś panią podwieźć? - zażartowałem. Ona wyszczerzyła oczy na mnie i zaczęła okładać mnie swoją torebką.
- Ty. Nieodpowiedzialny. Zadufany. W. Sobie. Egoisto. - po każdym słowie następował cios. - A ja się jak głupia martwiłam o ciebie, czy zdążysz.
- Niepotrzebnie. - uśmiechnąłem się i wyszedłem z samochodu. Chciałem się z nią przywitać pocałunkiem, ale odsunęła się ode mnie. - Foch?
- Nie odzywaj się do mnie. - I poszła w stronę szkoły, a ja ruszyłem za nią. Przywitałem się zresztą znajomych i razem w czwórkę weszliśmy do szkoły. Wszystkie egzaminy miały się odbywać na hali sportowej. Jest to największe pomieszczenie w całym kompleksie i tylko tutaj zmieściliby się wszyscy egzaminowani.
- Ciekawe jaki będzie temat? - zacząłem rozmowę, bo jakoś reszta nie garnęła się do tego. Oczywiście Alicja nawet na mnie nie spojrzała, tylko przyśpieszyła kroku.
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to, ponieważ dzięki temu mam już pewne sto procent. - John pokazał wszystkim swój magiczny telefon.
- Ty jesteś naprawdę taki głupi, czy tylko udajesz. - zakpiła Trecy. - Przecież w sali są zagłuszacze elektromagnetyczne. Wszystkie urządzenie elektryczne przestają działać.
- Cholera! - razem z Trecy wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem. Dostrzegłem, że nawet Alicja uśmiechnęła się. Czyli przestawała się gniewać na mnie, nawet nie wiem za co. Wyrównałem z nią kroku i wziąłem ją za rękę.
- I jak? - spojrzałem na nią.
- Co jak? - odwzajemniła spojrzenie.
- Przygotowana?
- Ja zawsze jestem gotowa. - uśmiechnęła się szeroko i podwinęła trochę sukienkę, a pod pończochami miała całą kartkę zapisaną drobnym maczkiem. Miała tam chyba z sześć wersji różnych wypracowań. Nieźle się przygotowała, chyba kilka dni musiała to pisać.
- Już się nie dziwię, dlaczego dziewczyny tak często zakładają suknie.
- Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - pocałowała mnie krótko w usta i poszliśmy dalej.
- Okey. Nie wnikam w to. - po drodze doszło do nas jeszcze parę innych „spóźnialskich” osób. W sumie to zostało nam jeszcze całe pięć minut, a my już doszliśmy do sali. - I po co było się tak spieszyć?
- To może zajdziemy do szatni? - zaproponował John i tak też zrobiliśmy. Na szczęście szatnie są centralnie obok wejścia na salę i jeszcze lepiej, bo zamykane od środka, więc mogliśmy swobodnie zapalić po papierosie.
- Haha jak przed egzaminem na chemii. - zażartowała Alicja. - Pamiętacie?
- Jak mógłbym zapomnieć, dostałem wtedy kolejne F. - odpowiedział John. On nigdy nie był dobry z chemii, biologii. W sumie on z niczego nie jest jakoś szczególnie dobry, nie to co ja.
- Dobra szybko to kończcie. - Trecy zaczęła się chyba w tym momencie trochę denerwować, ponieważ ręka zaczęła jej drżeć. Jednak miała rację trzeba było się pośpieszyć i wspólnie wyrzuciliśmy papierosy do jednego klozetu.
- Za udane egzaminy. - wzniosłem toast i razem weszliśmy do sali, minutę przed rozpoczęciem, ale mieliśmy wejście. Drzwi z hukiem otworzyliśmy i weszliśmy otoczeni złotą aurą. Wszyscy się na nas patrzyli. Ja z Alicją szliśmy pośrodku, a John i Trecy po naszych bokach. Jak w jakiś filmach amerykańskich.
- Dobrze, że już jesteście. Zajmijcie swoje miejsca. - dyrektor już zrobił się cały czerwony, a pot spływał po jego twarzy jak wodospad Niagara. Ciekawe jakby wytłumaczył, że dwójka dzieciaków, najbardziej wpływowych osób w Stanach Zjednoczonych i chyba na całym świecie, nie zaliczyła egzaminu? Media zrobiłyby mu piekło z życia.
 Siadam na swoim miejscu i uważnie słucham nudnego przesłuchania, naszego papy dyrektora. Uważnie ona nas przestrzega, abyśmy pilnie przeczytali zadanie i jeszcze sumienniej skupili się na tematach wypracowań. Aż śmiać mi się chce i ledwo co się powstrzymuję. Parę ławek dalej siedzi John i widzę, że on również ledwo co wytrzymuje. Jeśli tematy również będą tak samo pasjonujące, to chyba egzamin zostanie przerwany przez głośny śmiech Trackers'a.
- Życzę wam wszystkim powodzenia. - Wraz z zakończeniem tej mowy nauczyciele zaczęli rozdawać nam kartki. Mogę przysiąc  że jak wręczał mi arkusz Cruger uśmiechnął się jakoś tak dziwnie. Coś na pograniczu rozbawienia i współczucia, nawet odwróciłem głowę za nim, ale nie widziałem już jego twarzy, tylko plecy.
Wzruszam ramionami i uważnie przyglądam się kartkom. Na pierwszej jak zwykle jest miejsce do wypełnienia swoimi danymi. I znowu słyszę dyrektora, który tym razem poucza nas jak ważne jest poprawne podpisanie pracy. Niedobrze mi się robi jak słyszę ten jego głos. Już wolałbym przepłynąć wpław Amazonkę, niż wysłuchiwać jego porad. Dlatego też od razu zabieram się za czytanie tematów. Chcę jak najszybciej wyjść z tego pomieszczenia.
 Pierwszy temat brzmiał następująco:
Oceniamy się zwykle na podstawie tego, cze­go chcieli­byśmy do­konać, ale in­ni oce­niają nas zgod­nie z tym, cze­go nap­rawdę dokonaliśmy. „
                                                                                      Henry Wadsworth Longfellow
Odwołując się do słów poety scharakteryzuj jedną wybraną przez ciebię osobę, która zapisała się w historii ludzkości.

 A drugi był jeszcze lepszy:
Czy zmiany podejmowane w naszym życiu, mające na celu ułatwienie nam go, koniecznie czynią go lepszym? Rozwiń myśl podając odpowiednie argumenty.

Jeszcze raz przeczytałem oba tematy i załamałem się. Kompletnie nie tego się spodziewałem. Podparłem głowę rękami i zacząłem myśleć który temat byłby najlepszym wyborem. W akcie desperacji rozejrzałem się delikatnie po sali i zauważyłem, że nie tylko ja jeden mam taki problem. Większość moich znajomych siedziała i myślała nad wyborem tematu. Tylko ten kujon Dinklse zaczął już coś skrobać na kartce, chciałby móc wstać teraz i jakoś dyskretnie podejrzeć jego pracę. Znając życie, ten idiota szybciej skończy pisanie, zanim ja je zacznę. Ale zostanie do samego końca, aby pokazać, jaki to on mądry jest.
 W końcu wziąłem się w garść i zacząłem coś pisać, w przeciwnym wypadku mogłoby mi nie starczyć czasu na zakończenie, a może nawet i na część argumentów. Wybrałem temat numer dwa, ponieważ tak mi wypadło z wyliczanki, tak więc powierzam moją edukację ślepemu losowi.
- Czy zmiany podejmowane w naszym życiu, mające na celu ułatwienie nam go, koniecznie czynią go lepszym? Rozwiń myśl podając odpowiednie argumenty. - przeczytałem po raz kolejny w myślach. Jak ktoś mógł wymyślić, tak głupi temat i jeszcze kazać pisać jakiś głupi referat o tym? To jest nielogiczne.
Pierwszy krok to trzeba uzgodnić, czy zgadzam się z tym stwierdzeniem, czy będę zaprzeczał mu. Proste. Oczywiście, że zmiany są niezbędne w naszym życiu, każdy tak powie. Tylko tchórze boją się wyjść światu naprzeciw, takie osoby powinno się zamykać w domach psychiatrycznych.
 Jest dobrze. Już udało mi się napisać piękne rozpoczęcie z dużą ilością, bardzo trudnych słów, których znaczenia niekoniecznie rozumiem. Uda mi się to napisać, teraz pozostały mi już tylko dwie części do napisania. Uśmiecham się do siebie i zaczynam rozmyślać nad argumentami potwierdzającymi słuszność mojej tezy.
 No, na pewno ewolucja jest naturalnym czynnikiem w życiu ludzki, a jak każdy wie, to są ciągłe zmiany. Bez czegoś takiego ludzie nadal biegaliby z dzidami i polowaliby na mamuty. Tak, tak to bardzo dobry argument, którego nie da się podważyć. Teraz muszę jeszcze tylko to ładnie rozpisać i drugi akapit już jest gotowy.
 Coraz lepiej mi idzie. Spojrzałem w stronę Alicji, ale ona była bardzo przejęta pisaniem czegoś na swojej karcie. Ciekawe co wymyśliła i który temat wybrała? Oczywiście po zakończeniu egzaminu wszystko dokładnie przedyskutujemy, a potem zrelaksujemy się gdzieś razem. Ponieważ Alicja jest zajęta  to przeniosłem wzrok na John, który nie był tak bardzo przejęty swoją pracą i spojrzał na mnie. Bezdźwięcznie wymieniliśmy się prostymi informacjami, takimi jak: Który temat wybrałeś? Wiesz o co w tym chodzi? Wszystko okey? Unoszę swój kciuk do góry i powracam do pisania.
 Okey, jeszcze z dwa argumenty i koniec. Patrzę na zegarek i widzę, że mam jeszcze dużo czasu. Całe czterdzieści pięć minut i dwadzieścia siedem sekund. Uda się. Teraz rozpiszę się jak wpłynęła technologia na życie człowieka. To powinno być łatwe, w końcu jestem blisko związany z TI i dużo o tym wiem, dlatego tutaj bardzo się rozpisałem. Aż chyba nawet za bardzo, bo dziwnie to wygląda jak jeden akapit jest dwa razy większy od poprzedniego, ale nie chce mi się już tego korygować.
 W trzecim i ostatnim argumencie poruszyłem kwestie związane z czym nazywamy „lepsze życie”. Dużo było tutaj filozofowania i lania wody, ale chyba bardzo dobrze napisałem tutaj, o tym, że każdy różnie postrzega życie i nie można nikogo uogólniać, oraz poddawać stereotypom. Może nawet za bardzo się wkręciłem w to i wyszło z tego, że nie mam nic do magików. Nie, trzeba dokładnie napisać, że dzięki postępowi udało się okiełznać magię i raz na zawsze ochronić rasę ludzką, przed tą plagą.
 Teraz już zostało mi tylko zakończenie i będzie po wszystkim. Nawet zostało mi jeszcze dwadzieścia dwie minuty. Wow, jestem genialny. Jak już skończyłem pisać swoją pracę, podniosłem rękę i oddałem wszystkie kartki dyrektorowi, który osobiście podszedł do mnie. Spojrzał się na mnie krzywo i zerknął na moją pracę.
- Możesz już iść. - wzruszam ramionami i kieruję się w stronę wyjścia. Chyba jako pierwszy oddałem swoją pracę i dlatego tak na mnie spojrzał. Teraz to nie ma już znaczenia, jeden egzamin już za mną.

•••

 Tak! W końcu jestem po ostatnim egzaminie z informatyki i mogę się wyluzować. Od razu świat wydaje się piękniejszy i pełen barw, kiedy wszystkie egzaminy są już za mną. Teraz jak na to wszystko patrzę, to nie były one wcale takie straszne. Oczywiście czytanie całkowicie zawaliłem, ale wiem, że udało mi się je zaliczyć. Natomiast mogę być dumny z ekonomii i informatyki. Jak dobrze pójdzie, to może nawet dostanę maksa punktów!
 To wydaję się być teraz takie śmieszna. Chyba napiszę jakiś wiersz o tym, albo jakąś książkę i zbiję fortunę. Haha ale mam wyobraźnie. Teraz muszę tylko poczekać, aż reszta osób wyjdzie z sali i razem udamy się na plażę. Obiecaliśmy sobie, że jak to wszystko się skończy to pójdziemy poserfować. Akurat jest idealna pogoda, słońce mocno świeci, jest dobry wiatr do fal. Idealne warunki.
 Tylko najgorsze jest czekanie na nich. Ja jak zwykle wcześniej wyszedłem od nich, zresztą tak jak na wszystkich poprzednich, a te kujony zawsze zostawały do samego końca. Teraz nie mam zamiaru na nich czekać, jeśli za dziesięć minut nie przyjdą, to jadę bez nich. Mam już dosyć głupiego czekania, aż królewny raczą skończyć pisać.
 Mają szczęście, ponieważ tym razem o dziwo szybko po mnie wychodzą. Najpierw John, a potem Alicja razem z Trecy. Wszyscy pakujemy się do swoich samochodów i jedziemy na plażę.
- Nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim. - powiedziała Alicji, gdy dojechaliśmy na miejsce. Wszyscy są z tego powodu zadowoleni.
- Jeszcze tylko jutro zakończenie i jesteśmy wolni. - pocałowałem ją czule w usta.
- Z drogi zakochani. - pomiędzy nas wcisnęła się Trecy z deską surfingową pod pachą. - Znowu spadniesz z deski Alex i będę cię musiała wyławiać?
- Hahaha bardzo śmieszne. Jestem ciekaw ile ty utrzymasz się na tym truchle. - jedyny plus w Trecy był jej samochód. Wszystko się tam mieściło i bez problemu mogła przewozić dla wszystkich bagaże. Podszedłem do Hummera i wyciągnąłem swoją i Alicji.
- Ja dzisiaj sobie chyba odpuszczę. Wolę się poopalać. - i znowu musiałem wpakować jej deskę do środka.
- Możesz mi robić zdjęcia, jak będę robił akrobację. - pocałowałem ją krótko, ale namiętnie.
- Oczywiście, więc tym razem postaraj się nie spaść do wody. - Alicja zaczęła rozkładać się na plaży, a ja w tym czasie przebrałem się w niebieskie shorty. Naprawdę nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby w lato kazać chodzić przez pół dnia w pełnym garniturze. Można się ugotować.
- Tylko uważaj na siebie tym razem. - minął mnie John i klepnął po drodze w plecy. - Bo znowu się wszyscy wystraszą.
- Niech cię... - podniosłem jakąś muszlę z piasku i cisnąłem nią w niego. Chłopak zrobił unik i pobiegł w stronę oceanu. Trecy już od dobrych paru minut pływała na desce, a ja jeszcze nawet nie zamoczyłem nóg.
Wszyscy wypominają mi ostatni wypadek na desce. To się robi coraz bardziej denerwujące, gdy tylko jest hasło surfing, ktoś zawsze wyskoczy z tekstem o moim wypadku. Rozumiem, można powiedzieć raz, drugi, ale nie na okrągło. Teraz trochę wyjaśnię, ponieważ możecie czuć się jakoś pominięci.
 Jakiś czas temu również się wybraliśmy całą paczką popływać, pogoda była tak samo słoneczna, jak teraz. Wszystko układało się pięknie, fale były w miarę wysokie i można było w miarę łatwo na nich pływać. Tylko dla mnie było to mało i chciałem się popisać przed Alicją swoimi umiejętnościami. Próbowałem przepłynąć w „tunelu”, ale niestety straciłem równowagę i wpadłem do wody. Wszyscy się zaczęli ze mnie śmiać, ponieważ wyłowiła mnie Trecy i musiałem przytrzymać się jej deski, aby dopłynąć do brzegu. Moja niestety się nie nadawała, ponieważ uderzyła o wystające skały i roztrzaskała się na drobne kawałeczki.
Sami widzicie dlaczego tak mnie to wkurza. Tyle śmiechu o nic praktycznie. Tym razem będzie inaczej i pokarzę im, co naprawdę umiem.
- Z drogi łamagi, ta fala jest moja. - wbiegam do wody i już po paru sekundach stoję na desce, wiatr rozwiewa mi włosy, a skórę praży słońce. Idealnie. Jak na razie wszystko układa się jak najlepiej. Alicja macha do mnie i zaczyna robić mi zdjęcia, więc zaczynam robić jakieś dziwne pozycje. Wszyscy się zaczynają ze mnie śmiać, zresztą ja również.
 Wychodzę na brzeg i siadam obok Alicji. Dziewczyna chyba nawet nie spostrzegła mojej obecności, więc szybko dotykam jej brzucha mokrymi dłońmi. Na efekty nie musiałem długo czekać, ponieważ od razu zaczęła krzyczeć.
- Ty idioto! - popchnęła mnie na piasek. - Jesteś okropny.
- Nie przesadzaj. - wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Zaczęliśmy się turlać po gorącym piasku i całować. Było bardzo intymnie do czasu, kiedy John nie zaczął mnie nawoływać.
- Alex dawaj do wody! Masz szansę się zrekompensować! - ręką wskazał mi na wodę. Dobrze wiedziałem o co mu chodzi, ponieważ zbierało się na bardzo dużą falę. To była moja szansa. Pokażę im, że umiem przepłynąć w tunelu.
 Szybko biorę deskę i pędzę do wody. Płynę i zaczynam wykonywać manewr. Jak na razie jest wszystko w porządku, fala jest na tyle wysoka  że praktycznie mogę stać wyprostowany. Jednak tylko na krótko i tunel zaczyna stopniowo maleć. Już powoli zaczynałem sądzić, że nie zdążę wypłynąć z fali, bo technicznie to wszystko było idealnie zrobione. Na szczęście zdążyłem wypłynąć w ostatniej chwili.
- TAAAK!!! WIDZIELIŚCIE! - wszyscy zaczynają mi klaskać brawa. Zeskoczyłem z deski do wody.
- Brawo Alex. Udało ci się. - na brzegu przywitał mnie gorący pocałunek od Alicji. Nawet Trecy mi pogratulowała, co było szczytem wszystkiego. W salwie szczęścia zapomniałem o desce, ale John o niej pamiętał i przyniósł ją mi.
- Dzięki stary.
- Spoko. To było świetne. - przybiliśmy piątkę i dalej świętowaliśmy.
 Przez następnych parę godzin wspólnie spędziliśmy ucztując zakończenie egzaminów. Razem tańczyliśmy, nawet zamówiliśmy sobie coś do jedzenia, patrz pizza. Na sam koniec chcieliśmy rozpalić ognisko, ale nikomu nie chciało się iść po drzewo, więc plan umarł w zarodku. Takim sposobem znowu nasza impreza przedłużyła się do 22:00. I znowu pijany wróciłem do domu, ponieważ po drodze zahaczyliśmy o jakiś klub nocny.
 To musiało być jakieś afterparty po jakimś pokazie filmowym, gdyż roiło się od aktorów i otaczających ich fanów. Jakoś nigdy nie czułem pociągu do tych gwiazd, mimo, że niektóre dosyć często spotykam. Nawet mieszkam obok niektórych.
 Co za ironia losu. Każdy przeciętny człowiek wręcz marzy  aby spotkać kogoś sławnego. Niektórzy nawet tworzą jakieś dziwne ołtarze dla nich, a ja mam ich wszystkich gdzieś  Jednak trzeba przyznać, że Rihanna jest bardzo atrakcyjna i ma bardzo piękny głos. Dobrze, że nie wie o tym Alicja  bo skandal na skalę międzynarodową byłby na wyciągnięcie ręki. Tym razem jednak nie bawiliśmy się tak długo i zachowaliśmy dziwny umiar w piciu, ponieważ wyszliśmy z klubu po drugim kuflu piwa.

 Tak samo jak poprzednio, tak teraz bezpiecznie wróciłem do domu. Wszyscy jak zwykle już spali, a ja cudem niczego nie rozwaliłem w domu. Chociaż sypialnia rodziców jest w drugim skrzydle, to nawet nie usłyszeliby niczego. Kładę się do łózka i szybko zasypiam, aby jutro obudzić się i raz na zawsze pożegnać New Age High School.

środa, 25 września 2013

Rozdział 5 Przerażający sen i jeszcze gorszy poranek

 Każdy śni. To dosyć normalna sprawa u ludzi. Podobno podczas snu, mózg ludzki pracuje z maksymalną wydajnością, jak dla mnie to jeden wielki stek bzdur. Człowiek ma sny, ponieważ pobudza się jego wyobraźnia, osoba nie posiadająca czegoś takiego nie ma snów. Proste równanie.
 Zawsze mamy takie normalne sny. O życiu codziennym, wymyślonej historii w której odgrywamy rolę głównego bohatera. Potem budzimy się i zapominamy o tym wszystkim. Jednak znajdzie się wyjątek, który potwierdzi tą regułę. Coś, na pograniczu rzeczywistości i dziwnego rodzaju „wizji”, jak gdyby dziwna wiadomość, od nieznanego nadawcy, przeznaczona wyłącznie dla naszego umysłu. Ciekawe.
 Z moim snem właśnie tak było. Jak to ja, zawsze muszę się wpakować w niezłe bagno. I tak się stało, ponieważ dziwnym zbiegiem okoliczności rozpoczął się mój romans z instruktorką Joanną. Wiem, że możecie mieć do mnie o to pretensję i nie dziwię się wam. Poprzednie trzy powinny mnie czegoś nauczyć, ale uwierzcie mi, że nie chciałem tego zaczynać. Tak się stało i już.
 Kocham Alicję, ale to nie moja wina, że przespałem się z Aśką. Nie zaplanowałem tego, po prostu spotkaliśmy się w klubie, trochę wypiliśmy i impreza skończyła się u mnie w pokoju. Jednak tym razem jest o tyle lepiej, że od razu zadeklarowaliśmy sobie, że nasze spotkania będę niezobowiązujące i udało się. Kiedy któreś z nas ma z czymś problem, dzwoni do drugiego i wszystko kończy się w łóżku.
 Tym razem jest możliwość, że to się nie wyda jak poprzednie moje romanse. Nie żebym czegoś żałował, ale nie chciałbym mieć powtórki z tego co się działo w tamtym okresie. Kiedy Alicja poznała prawdę popadła w czystą furię, naprawdę. Jak żyję, nie widziałem, aby ktoś był bardziej wściekły. Oczywiście parę razy dostałem w twarz, zniszczyła mi lampę, dwie konsole i całą szafkę gier video. Ale po chwili przeszła jej złość na mnie i zaczęła szykować zemstę na moje kochanki.
 Jako mężczyzna powinienem ją jakoś powstrzymać, ale wiecie co? Nic nie zrobiłem, tylko biernie się przyglądałem jak po kolei rujnuje im życie towarzyskie. Pierwszą dziewczynę ledwo odratowali, po tym jak zażyła prawie całe opakowanie środków nasennych i popiła to whisky. Druga przez trzy miesiące siedziała na oddziale zamkniętym w zakładzie psychiatrycznym, ponieważ zaczęła rozgadywać, że wilkołak chciał ją zgwałcić w jej własnym łóżku. Na szczęście trzeciej nic wielkiego się nie stało, ale jej rodzice byli wściekli jak zobaczyli film porno z ich córeczką w roli głównej. Od tej pory nie chodzi już z nami do szkoły, a chyba nawet wraz z rodziną przenieśli się do innego stanu.
 Tak więc sami widzicie, że lepiej było nie wtrącać się do spraw Alicji i tych dziewczyny. Niby jest mi ich szkoda, ale mówiłem głupim, że nic z tego nie wyjdzie, a one jak pszczoły do miodu zlatywały się do mnie i jęczały cały czas: „Kocham cię Alex”, „Zostańmy już razem”, „Ożeń się ze mną”. Miałem już dosyć tego gadania o naszym niby „związku” i po kolei z nimi zrywałem. W końcu jakoś się zgadały i tak się nawzajem nakręciły, że wygadały wszystko Alicji na korytarzu szkolnym. Nie wiem czego się ona spodziewały, po czymś takim. Chyba, że nagle rzucę swoją dziewczynę i będę z nimi mieszkał, jako jedna wielka, czteroosobowa rodzinka.
 Jadnak Alicja nie może również pochwalić się nienaganną przyzwoitością. Ona również mnie wielokrotnie zdradzała i to z największymi mendami z szkoły. Frajer numer jeden, był niskim, brunetem, który ubierał się jak jakiś gej. Z nim sobie łatwo poradziłem. Wystarczyło dać mu parę razy z pięści i chłopak już się nie podniósł. O wiele gorzej było z kandydatem numer dwa, ponieważ należał do drużyny futbolowej i był dwa razy większy ode mnie. Ale nie z takimi sobie radziłem. Tylko tym razem musiałem poprosić o pomoc paru znajomych i dopadliśmy go jak wracał z popołudniowego treningu. Hahaha był wyłączony z rozgrywek stanowych przez dwa miesiące i nasza drużyna nie zakwalifikowała się do dalszego etapu. Myślałem, że padnę wtedy z śmiechu, jak tylko widziałem minę trenera drużyny.
 Tak więc sami widzicie, że nasz związek jest trochę inny niż wszystkie pozostałe, ponieważ zawsze do siebie wracamy, bez względu na głupstwa, jakie wyprawiamy. Teraz jest identycznie, a nawet lepiej. Sam sex z Joanną jest czymś prostym w ukryciu, wiem, że ona się nie wygada nikomu, bo sama sobie mogłaby zaszkodzić i swojemu małżeństwu. Tak, ona ma męża.
 Całe przedstawienie zaczęło się stosunkowo niedawno, ponieważ pierwszy raz spotkaliśmy
się trzy dni temu i tak to ciągniemy. Jak na razie idzie świetnie, nikt nic nie podejrzewa, ja jestem zadowolony, zresztą tak samo jak Alicja i Asia. Wiem, że to może wydać się dziwaczne, ale podoba mi się ten układ i nie mam zamiaru nic tutaj zmieniać. Oczywiście istnieje ryzyko, że moja dziewczyna się dowie o tym i będzie kolejna awantura, jednak jestem gotów zaryzykować. Zresztą Alicja ostatnio również wydaje się być bardziej radosna, ciągle się uśmiecha, jakby rozkwitnęła przez ostatnie dwa tygodnie. Może ona też kogoś ma na boku?
 Nie. To niemożliwe. Z kim mogłaby mnie teraz zdradzić? W okolicy nie ma nikogo bogatszego ode mnie, żaden chłopak w okolicy nie jest również tak samo przystojny jak ja. Dobra, w sprawie bogactwa się myliłem, jest jeszcze John, ale on odpada, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi. Nawet on nie posunąłby się do czegoś takiego, wiedziałby, że byłby to już definitywny koniec naszej znajomości. Nie, on nie ma zresztą żadnych szans u Alicji. Kiedyś, jeszcze zanim zaczęliśmy być razem, przystawiał się do niej i ona całkowicie go spławiła. Chłopak był taki zszokowany, że ktoś mu odmówił i przez to musiał ćwiczyć trzy godziny, aby dojść do siebie. To nie może być on. W takim razie, muszą to być tylko chore urojenia mojej głowy.
Chyba zaczyna mi odbijać już z tego przemęczenia, ponieważ co noc jak jakiś wół zakuwam do tych egzaminów końcowych, ale widać już efekty. Nie robię, aż tylu błędów podczas pisania, a w czytaniu jestem teraz jednym z najlepszych, no może nie najlepszy, ale w pierwszej dwudziestce.
 Teraz tylko mam problemy z dobrym wsypaniem się. Często mam tak, że budzę się z jakiegoś snu cały zlany potem i już dalej nie mogę usnąć. Dziwne, ponieważ jeszcze nigdy nie miałem czegoś podobnego. I nie mówię, o jakiś dziecinnych koszmarach, które powodują lekkie poddenerwowanie. Jednak jeszcze dziwniejsze, że nigdy nie mogę sobie przypomnieć co dokładnie mi się przyśniło. Zawsze było tak, że pamiętam jakiś fragment snu i mogę go sobie odtworzyć w głowie, teraz jest zupełnie inaczej. Jak tylko otwieram oczy mam kompletną pustkę w głowię.
 Nie martwcie się, już sobie z tym poradziłem i zacząłem nałogowo brać tabletki nasenne. Dzięki nim budzę się rano wypoczęty i gotowy do działania. Problem jest tylko taki, że często zapominam ich zażyć.
Właśnie tego wieczoru tak bardzo ich potrzebowałem, a zapomniałem ich wziąć z sobą. Wiem, to moja wina, ale nie trzymam przy sobie takich środków jak chcę się przespać z dziewczyną. Traf chciał, że tej nocy sen był bardzo realistyczny, chyba najbardziej ze wszystkich.
 Śniło mi się, że biegnę w pewnym kierunku. Na początku nie wiedziałem gdzie biegnę i dlaczego. Dookoła otaczała mnie ciemność, nawet nie widziałem swoich stóp, jednak udało mi się usłyszeć swoje kroki. Dopiero po paru minutach uświadomiłem sobie, że uciekam przed czymś, a raczej przed kimś. Nie znam tej osoby, ale nie chcę jej poznać. Czuję aurę, która dosięga moich pleców. Jest zimna i przepełniona czystym złem.
 To była jakaś porażka, ciągle tylko biegłem i biegłem, nawet chwili odpoczynku nie miałem. Sądziłem, że nie dam już rady i padnę na ziemię, ale za każdym razem jak czuję, że zaraz stracę przytomność słyszę ten głos. Głos w oddali przede mną, nie, ten głos siedział we mnie. Tak, teraz jestem tego pewny, to w sobie słyszałem dziewczynę mówiącą moje imię.
- Alex. Alex. - ciągle powtarzała moje imię. Jej również nie znałem, ale z każdym dźwiękiem wypowiadanym przez dziewczynę czułem jak siły do mnie powracały i nadal mogłem uciekać przed złem. - Nie możesz się teraz poddać. Nie teraz. Jesteś tak blisko.
 Skoro naładowane mam już akumulatory przyśpieszam biegu. Ta zła energia, czy cokolwiek to jest zaczyna odstawać w tyle. Sądziłem, że to ja tak ją wyprzedziłem, bardzo się myliłem. To coś potrzebowało trochę czasu, aby przybrać rzeczywisty kształt. Skąd to wiem? Ponieważ w uszach dudniło mi od kroków jakiejś „osoby” podążającej za mną.
 Ta kreatura zaczęła doganiać mnie, już czułem oddech na swoim karku i jestem pewny na sto procent, że chciało wyciągnąć swoją rękę, aby złapać mnie i zatrzymać. Udało mi się uciec dzięki oślepiającemu błyskowi światła. Nie palił mnie w oczy, nawet nie musiałem zasłonić ich ręką, światło w ogóle nie szkodziło mi. Jednak mój prześladowca nie miał tyle szczęścia co ja. Piski jakie wydawał podobne były do tysiąca kruków zlatujących się w jednym miejscu, w pewnym momencie nawet zrobiło mi się go żal, ale nie zatrzymałem się, aby pomóc. Musiałem biec dalej, ponieważ światło zaczęło stopniowo gasnąć, aż pozostał jedynie mały płomień w odległości jakiś pięciuset metrów przede mną. To był mój cel, to właśnie tam miałem się udać.
- Nadzieja. - znowu usłyszałem ten kobiecy głos, szkoda, że po raz ostatni. Musiałem się śpieszyć, gdyż potwór przestał walczyć z światłem i wznowił pościg. Polowanie dalej trwało. Pozostało mi jeszcze trzysta metrów do płomienia, dwieście, sto, siedemdziesiąt pięć, pięćdziesiąt, dziesięć. Już miałem po niego sięgnąć, ale coś poszło nie tak i nagle poczułem jak podłoże zaczyna zanikać. W ostatniej chwili zdążyłem złapać się krawędzi. Ogień był na wyciągnięcie ręki, to tylko parę centymetrów.
 Niestety, ale to był już mój koniec. Potwór zdążył do mnie dobiec i teraz stał centralnie nade mną. Nie widziałem jego twarzy, rys ciała, kompletnie niczego, z wyjątkiem pary czerwonych oczu. Gdy patrzyłem w nie, poczułem jak przelatuje przeze mnie strach i znowu czuję się bezradny niczym małe dziecko. Nagle całe pomieszczenie w którym się znajduję przepełniło paraliżujący śmiech.
 Czułem jak ktoś nadeptuje mi na rękę i starał się mnie zrzucić w czeluść. Na razie udawało mi się jakoś wytrzymać, ale nie na długo i już w następnej sekundzie spadałem. W głowie ciągle słyszałem ten śmiech, śmiech oznaczający moją przegraną i koniec tego świata, koniec wszystkiego.
 Całe szczęście, że sen się zmienił w odpowiednim momencie i nie dotrwałem do końca upadku, bo to mogłoby nieźle zaboleć. Teraz znajdowałem się w dziwnej stalowej klatce. Możecie wierzyć, lub nie, ale byłem w postaci ptaka! Takiego prawdziwego, miałem dziób, skrzydła, pióra, szpony. Haa, nie byłem zwykłym jakimś ptaszkiem podwórkowym, tylko prawdziwym orłem amerykańskim. Dostojnym, odważnym, pełnym honoru i czegoś na kształt dobra.
 Tylko problem był w tym, że nie mogłem się wydostać na zewnątrz, ale jaki miałem za to widok. Przede mną rozciągała się ogromna polana z nieskończoną ilością kwiatów, dalej znajdował się ogromny las mieszany, a jeszcze za nim pasmo górskie. Wspaniały widok, tylko patrząc można wyczuć istne życie tętniące się w tym miejscy. Ja jeden siedziałem zamknięty w tej klatce, odizolowany od reszty świata.
To takie niesprawiedliwe. Dlaczego to mnie zamknięto tutaj? Pytam się dlaczego? Ja powinienem być wolny. Szybować w przestworzach, królować wśród ptaków. To jest moje zadanie, a nie siedzieć i bezczynnie patrzeć jak wszyscy są szczęśliwi. Musze to jakoś zmienić.
 Zlatuję z swojego miejsca i podlatuję do kłódki. Drapię ją, uderzam skrzydłami, staram się wyrwać, dziobać, ale to wszystko nie daje żadnego rezultatu. Jestem zdany na pomoc kogoś z zewnątrz. Staram się przemówić do królika przebiegającego obok mnie, ale zamiast wypowiedzieć jakieś słowo słyszę dziwny pisk. Uszaty zwierzak nawet nie zatrzymał się, aby mi pomóc. Szybko przebiegł, nie oglądając się za siebie. Trochę więcej życzliwości miały sarny, ale nie odważyły się podejść do klatki ze mną. Zanadto się bały wyglądu klatki i tylko spojrzały na mnie przepraszająco, po czym odeszły.
 I tak mijały mi minuty, godziny, dni, aż w końcu pojawił się kolejny zwierzak, tylko tym razem musiałem go niestety przegonić. Nazbyt nie ufałem wężowi i już wolałem całe życie spędzić w klatce, niż mieć dług wdzięczności u tego gada. Jednak szczęście się do mnie uśmiechnęło i jedna jedyna wiewiórka postanowiła mi pomóc, swoimi małymi łapkami zaciekle badała kłódkę, coś przy niej majstrowała, ale nie udało jej się mi pomóc.
 Z przykrością musiałem stwierdzić, że aby otworzyć urządzenie ludzkie, potrzebny jest do tego człowiek. A tych niestety nie widziałem tutaj od samego początku. Pozostało mi czekać, aż w końcu jakiś się pojawi i pomoże mi wydostać się na zewnątrz.
 Wiele lat mi zajęło czekanie na ratunek, lecz u kresu moich dni udało się. W końcu zauważyłem człowieka na polanie, dziewczynkę. Mogła mieć z dwanaście, może czternaście lat. Wyglądała bardzo niewinnie i młodo. Gdy zauważyła mnie, od razu przybiegła w podskokach. Cała uśmiechnięta wyciągnęła do mnie rękę i pogłaskała moje stare już pióra, niegdyś tak lśniące i pełne koloru, teraz poblakłe. Jednak nie zniechęciło to jej i bez żadnego zastanawiania się otworzyła kłódkę i wypuściła mnie na zewnątrz.
 Po tylu latach w końcu byłem wolny, wyprostowałem skrzydła i wystartowałem, problem polegał na tym, że zapomniałem jak się lata i spadłem na ziemię. Dziewczynka przestraszyła się i szybko mnie podniosła, obejmując swoimi ramionkami. Poczułem jak ciepło bije od jej malutkiego serduszka. Postawiła mnie sobie na ramieniu i razem weszliśmy na polanę. Gdy tylko pierwsze promienie światła dotknęły moich skrzydeł, poczułem dziwne zmiany zachodzące w moim ciele. Złamane skrzydła zaczęły się same nastawiać, w miejscach gdzie powypadały pióra znowu była pełna ilość, a te które już były stały się jak nowe. Powróciłem do pełnych sił, byłem gotów do wzlotu.
 Leciałem przez całą polanę, a tuż pode mną biegła mała dziewczynka wesoło się śmiejąc i machając do mnie. Przelotnie na nią spojrzałem i uśmiechnąłem się do niej. Staliśmy się przyjaciółmi, prawdziwymi przyjaciółmi.
 Wszystkie zwierzęta z polany przyglądały się nam, większości było to obojętne, jedynie wiewiórka wraz z swoją rodziną cieszyła się na ten widok. Jednak nie każdemu było do śmiechu. Śmiech zamienił się w przerażający krzyk i dziewczynka padła na ziemię martwa. Od razu do niej podleciałem i stanąłem na jej główce. Z oddalił dobiegł do mnie dziwny syk i coraz cichsze szeleszczenie trawy.
 W tej chwili zrozumiałem, że to moim obowiązkiem było chronienie jej przed wszystkimi zagrożeniami. Niestety zawiodłem ją.
 Gwałtownie obudziłem się i usiadłem na łóżku. Cały byłem mokry od potu, nawet prześcieradło się nie oszczędziło. Obok mnie leżała Joanna, która wydawała się być zadowolona z swojego snu. Ja nie mogłem tego powiedzieć o sobie. Dostałem jakiś drgawek z strachu, ponieważ cały czas po głowie chodziły mi sceny z ogniem i na polanie. To było przerażające, jeszcze nigdy nie czułem się taki przerażony jak teraz. Nawet wtedy gdy jako mały chłopiec zauważyłem ogromnego ptasznika na ścianie w swoim pokoju. Pamiętam dokładnie tą scenę, przez rok chodziłem na spotkania z psychologiem, abym zaczął się odzywać do innych.
 Teraz było o wiele gorzej. Przetarłem dłonią mokre czoło i rozejrzałem się po pokoju. Było to dosyć małe pomieszczenie z duża ilością ubrań, porozrzucanych wszędzie. Gdy spojrzałem na lustro z moich ust wydał się niekontrolowany krzyk przerażenia. Oprócz swojego odbicia dostrzegłem oczy z swojego snu. Śpiąca Asia gwałtownie się obudziła i spojrzała na mnie zaspana.
- Coś się stało Alex? - zapytała niepewnie i przytuliła się do mnie. Ja natomiast jeszcze raz spojrzałem na lustro, ale niczego nienormalnego nie było. Odtrąciłem ją niedelikatnie i wstałem z łóżka.
- Muszę iść. - zacząłem się pośpiesznie ubierać. - To już z nami koniec.
- Jak to koniec.
- Normalnie. Już nigdy więcej się nie spotkamy. Przepraszam. - pocałowałem ją czule na pożegnanie i wyszedłem z jej mieszkanka. Jechałem jak oszalały do domu i już po dwudziestu sześciu minutach siedziałem bezpiecznie w swoim pokoju, przy zapalonej lampce. Całą noc tak przesiedziałem. Nawet na minutę nie odważyłem się zamknąć oczu, zbytnio bałem się powrotu tych okropnych snów. Nazwijcie mnie tchórzem, ale nikt nie chciałby czegoś podobnego przeżyć.
 Słyszę każde nawet najmniejsze poruszenie w domu, mimo, że siedzę za zamkniętymi drzwiami, a dom jest ogromny jak pałac. Wchodzi do domu Anna, rodzice wstają i schodzą na dół do kuchni, napić się kawy. Wychodzą. Włączają się zraszacze na zewnątrz. Ann powoli zaczyna wchodzić po schodach i zmierza w kierunku moich drzwi. Zerkam na zegarek, pokazuję godzinę 7:32.
 Szkoda tylko, że te sny musiały nawiedzić mnie w tę konkretną noc. Akurat teraz najbardziej przydałoby mi się odpoczynku. Ponieważ za cztery godziny rozpoczyna się pierwszy egzamin. Ciekawe jak będę w stanie napisać wypracowanie, ledwo trzymając się na nogach.

•••

 Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu było małe ognisko rozłożone na środku. W pokoju nie było żadnych mebli z wyjątkiem jednego dużego fotela, stojącego obok paleniska. Izba była w opłakanym stanie, tynk odchodził od ściany, w podłodze brakowało wielu desek, a te które są pokryte były pleśnią i grzybem. Zresztą cały budynek tak wyglądał, więc ten pokój jakoś specjalnie się nie wyróżniał pod tym względem.
 Na fotelu siedział starszy pan, uważnie przyglądający się płomieniom ogniska. W jego brązowych oczach odbijał się żar. W ogóle się nie ruszał i ktoś obcy mógłby pomyśleć, że umarł. Jednak bliscy znali prawdę o nim.
 Niespodziewanie drzwi do pokoju otworzyły się i do środka weszła młoda dziewczyna. Była bardzo piękna, lecz niestety liczne plamy na ubraniu, brudne włosy, rozpuszczone w nieładzie całkowicie zasłaniały ukryte piękno.
- Przyniosłam ci coś ciepłego do picia i koc. - powiedziała uprzejmie i nad wyraz delikatnie do starca, który wybudził się z dziwnego transu.
- Nie powinnaś się mną tak przejmować, moja droga Susan. - uśmiechnął się do niej. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i podała mu kubek z gorącym napojem, a już nieźle zjedzonym przez mole kocem okryła staruszka.
- Już tak mam w naturze pomagać innym. - obydwoje zaśmiali się na dźwięk tych słów. Kolejna spraw, którą tylko oni mogli zrozumieć. - I jak?
- Nie powinnaś być taka dociekliwa. - powiedział stanowczo.
- Wiem, ale proszę powiedz mi coś. - uklękła obok niego i spojrzała błagalnie swoimi szarymi tęczówkami, którym nigdy nie mógł niczego odmówić.
- Proszę cię, nie proś mnie o to. Wiesz, że nie można wyjawiać wszystkich sekretów przedwcześnie.
- Rozumiem to, ale nie możemy już dłużej czekać. Kończy nam się czas.
- Tego moja droga, nigdy nie jest za dużo. Ale nie przejmuj się tym, aż tak. Zdążymy. Już niedługo.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - spojrzała na niego sceptycznie. Staruszek zauważył to i zaśmiał się.
- Ja się nigdy nie mylę. Och tak, tego jestem całkowicie pewny.

- Mam nadzieję. 

czwartek, 19 września 2013

Rozdział 4 Marnuję całkiem dobre śniadanie

 Rety. Od czasu mojej wizyty w laboratorium minęły zaledwie dwa dni, a już widzę znaczącą poprawę w moich relacjach z ojcem. To jest niesamowite! Wszystko powoli zaczyna się układać, ojciec zachowuje się jak ojciec, Alicja wyznaje mi wieczną miłość, nawet oceny mam coraz lepsze. Nie, to ostatnie jednak się nie zmieniło. Szkoda. Ale, co tam?
 Rodzice zaczynają coraz więcej poświęcać mi uwagi, może nie zachowujemy się jak typowa rodzina z reklamy płatków śniadaniowych, ale nasza wymiana zdań nie kończy się już kłótniom. A, to już coś. Jeśli tak dalej pójdzie zostaniemy rodziną numer jeden magazynu The Times. Oczywiście, że żartuję, ale to jest takie wspaniałe uczucie, kiedy w końcu wiem, że rodzina, to nie tylko nieznajomi, powiązani więzami krwi. Jeszcze nigdy się tak nie czułem, może sam pomyślę nad założeniem własnej. Już widzę minę Alicji jak klękam przed nią i nakładam jej pierścionek zaręczynowy.
- Alicjo McKingdom kocham cię całym moim sercem i zawsze będę cie kochał. - wtedy patrzę jej głęboko w oczy, kolana mi prawie co nie odpadnę od tego klęczenia na marmurze, ale nadal ciągnę swój monolog. -  Czy zechciałabyś sprawić mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną.
Wtedy ona ukrywa jedną ręką uśmiech i rozgląda się po zgromadzonych osobach. Są tam moi rodzice cali dumni z tego, że ich jedyny syn w końcu postanowił ustabilizować swoje życie, przy wspaniałej kobiecie, o nienagannym pochodzeniu. Tuż obok nich stoją rodzice Alicji, jej mama zaczyna płakać z wzruszenia i szczęścia, a tata kiwa głową, aby się zgodziła.
- Tak. - uśmiecha się do mnie szeroko. - Tak zostanę twoją żoną.
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak! - wstaję i namiętnie ją całuję przez następną minutę. Czuję jak kosmos przelatuje przez nasze ciała i nie ma teraz ograniczeń. Ludzie zaczynają klaskać, ale nic nie słyszymy. Teraz liczę się tylko ja i ona. Ona i ja. Jesteśmy jednym nierozerwalnym bytem. Jednak w końcu musimy powrócić do brutalnej rzeczywistości i wykonać nasze zadanie ustalone przez los.
- Zdrowie narzeczonych. - Anna przynosi na tacy po kieliszku szampana dla każdego i wszyscy piją za nasze zdrowie. Ja lekko obejmuję Alicję i uśmiecham się do niej.
- Co teraz zrobimy? - szepczę jej do ucha.
- Nie mam pojęcia. - nasi rodzice byli zbyt przejęci dosyć dziwnymi rozmowami, a wręcz spekulacjami zaczynając od wielkiego wesela, jakie mają zamiar urządzić, po nowy dom, dochodząc do ilość wnuków. Dlatego wykorzystujemy sytuację i po cichu wymykamy się na taras. Słońce już zaszło, a niebo jest pełne gwiazd, które co jakiś czas spadają.
- Ciekawe co wymyślą? - zaczynam rozmowę.
- Ja wolałabym chyba nie wiedzieć. - oboje zaczynamy cicho się śmiać.
- Ale wiem, że czegokolwiek by nie wymyślili, to już na zawsze będziemy razem.
- Razem na zawsze. - uśmiecham się do niej i przybliżam swoje wargi do jej. Podobno każdy pocałunek przekazuje jakieś uczucie, ten zdecydowanie oddawał moją miłość do Alicji. Rękami obejmują dziewczynę w tali i jeszcze mocniej przyciągam do siebie.
- Lepiej chodźmy do środka, zanim wymyślą dla nas życie aż do emerytury.
- Haha sądzę, że nawet oni nie są do tego zdolni.
- Jesteś pewna? - ale nie uzyskuję odpowiedzi i wspólnie wchodzimy do środka. W taki sposób wygrywam 5$.
 Ach te marzenia, łatwo o nich myśleć, ale trudniej spełnić. Jednak jeśli miałbym oświadczyć się Alicji, to jestem w stu procentach pewien, że właśnie tak wyglądałyby nasze zaręczyny. Oczywiście na następny dzień zostałoby wydane wielkie przyjęcia przez moją mamę i wszystko trzeba byłoby powtórzyć jeszcze raz, tylko dla większej publiczności. Fotograf zrobiłby parę fotek i już byłby materiał dla wszystkich gazet. Właśnie dlatego nienawidzę tych wszystkich uroczystości, trzeba się ładnie uśmiechać, udawać, że się kogoś lubi. Nawet jeżeli chciałoby się wbić tej osobie nóż w plecy.
 Fajnie jest być sławnym, ale nie czuję tego całego widowiska, jakie trzeba urządzać dla tłumu. Według mnie lepiej jest jak się ludzie kogoś boją, niż lubią. Niby w obie strony można zdobyć szacunek innych, ale tylko przy pomocy siły można wzbudzić respekt. Tylko przed strachem pospólstwo się ugnie i będzie go słuchać. Reszta jest dobra tylko w bajkach na dobranoc.
 Ale wróćmy do naszej obecnej rzeczywistości. Jak zwykle po szkolę spaceruję z Alicją po mieście, tym razem rozmawiamy o mnie i tacie. Gdy tylko usłyszała o mojej rozmowie w laboratorium była cała uradowana, że w końcu udało mi się pogodzić z nim.
- Wspaniale, że wreszcie możesz nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt. Jestem z ciebie bardzo dumna. - pocałowała mnie w policzek.
- Wiem, aż sam byłem w szoku. Powiedział żebym przyjechał na prezentację tych robotów. Dasz wiarę? - nadal byłem tym podekscytowany, jak małe dziecko nową zabawką.
- Wiem. Szkoda, że to dopiero za cały miesiąc. - tak, jeszcze tylko 30 dni do moich urodzin i na reszcie będę pełnoletni. Nawet zacząłem zakreślać codziennie dni do tego wydarzenia.
- To będą wyjątkowe urodziny. - oj tak, były i to nawet BARDZO.
- Ale jeszcze zanim ten dzień nastąpi, czekają na nas egzaminy końcowe. - uśmiechnęła się szeroko do mnie i wzięła za rękę. Całkowicie o nich zapomniałem. Testy zaczynają się za dwa tygodnie, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. - Nie mów, że o nich zapomniałeś?
- Oczywiście, że nie. - uśmiecham się do niej. Fuck. Muszę coś szybko wymyślić, najbardziej boję się czytania, ponieważ zawsze mam problemy z koncentracją, a jeszcze każą odpowiadać na jakieś głupie pytania.
- Ciekawe co tym razem wymyślą na zakończenie roku?
- Podobno Putch ma wygłosić mowę końcową w imieniu najstarszego rocznika. - oboje zaczynamy się głośno śmiać.
- Chyba wezmę z sobą torebkę na wymiociny, bo coś czuję, że źle się to skończy.
- A ja chyba przysnę na tym, żeby tylko mieć już za sobą.
- To będzie jakaś porażka. Zresztą dlaczego to ona ma przemawiać. - już zaczęło się. Alicja od zawsze jest negatywnie nastawiona do Penelopy, nie winię jej za to, ale jestem ciekaw dlaczego. Oczywiście nie mogę się jej w prost o to zapytać, bo zaraz zacznie się na mnie drzeć.
- Ty byś się lepiej sprawdziła od niej.
- Naprawdę?
- Oczywiście! Jesteś piękna, inteligentna, popularna, masz wspaniały głos. Jestem pewny, że oczarowałabyś ludzi.
- Jesteś taki kochany. - pocałowała mnie delikatnie w usta. W tym samym momencie podjeżdża do nas Trecy na tym swoim hamerze. Dosyć zabawnie to wygląda, jak taka mała osóbka wysiada z takiego wielkiego samochodu.
- Alicja! Muszę ci coś pokazać! Wskakuj! - jasne, zajeżdżaj sobie, tą swoją zabaweczką i udawaj, że mnie tu nie ma. Ja to tak lubię. W nagrodę posyłam jej złe spojrzenie.
- Ale teraz? - po jej głosie słyszę, że nie ma zamiaru się nigdzie z nią wybierać.
- Tak teraz. Chodź. - Alicja patrzy na mnie wzrokiem mówiącym: „Przepraszam, ale nie mam wyboru. Wynagrodzę ci to jutro.”
- Okey. Nie ma sprawy. - całuję ją na pożegnanie i patrzą jak razem z Trecy odjeżdżają.
Niestety, ale samochód zostawiłem u swojej dziewczyny i drogę do domu będę musiał przejść pieszo. Mógłbym zadzwonić po taksówkę, ale nie chce mi się wyciągać telefonu z kieszeni. Już wole się przejść kawałek, to chyba nie było dobre określenie, ponieważ powrót pieszo zajmie mi około 30 minut.
 Dziwnym zbiegiem okoliczności nikogo nie spotykam po drodze. Nikogo. Naprawdę, żeby żaden znajomy nie przejeżdżał, to jest już szczyt wszystkiego. Czy oni wszyscy siedzą w domu i zakuwają do egzaminów? Jeśli tak, to dobrze, że kończę już tę szkołę.
 Nareszcie widzę światła swojego domu, muszę tylko przejść obok posiadłości państwa Putch i już jestem na miejscu. W końcu dotarłem. Normalnie padam z nóg i jestem strasznie głodny. Mam nadzieję, że Ann zrobiła dzisiaj coś pysznego na obiad.
- Już jestem! I jestem strasznie głodny! - krzyczę w progu i przechodzę dalej. W jadalni spotykam rodziców siedzących przy stole, którzy zaciekle o czymś rozmawiają, lecz jak tylko widzą mnie przestają. - Cześć. Nie widziałem waszych samochodów na podjeździe.
- Och, dzisiaj wyjątkowo musieliśmy przyjechać taksówką, ponieważ samochód taty się popsuł. - odpowiedziała mi mama, a ja w tym czasie siadam obok nich.
- Coś poważnego?
- Nie, jutro będzie już gotowy. - teraz ojciec włączył się do rozmowy. - Jak minął dzień. W szkole wszystko w porządku?
- Tak, tak było... - szukałem odpowiedniego słowa. - … okey?
- To dobrze. - tata pokiwał głową.
- A jak w firmie? Coś nowego w sprawie robotów?
- Dobrze, że pytasz ponieważ właśnie chciałem ci to dać. - wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki białą kopertę i podał mi ją. Z niecierpliwością rozerwałem papier, w środku znalazło się oficjalne zaproszenie na spotkanie w laboratorium MI.
- Dzięki! - wstałem od stołu i podbiegłem do taty, po czym mocno go uściskałem. Razem z mamą zaczęli się głośno śmiać.
- Już dobrze, bo zaraz mnie udusić. - ja zajmuję swoje miejsce, ale nadal wpatruję się w kartkę jak głupi i po raz kolejny czytam treść listu. - Teraz będziesz mógł swobodnie wejść, bez żadnych utrudnień.
- Nie mogę w to uwierzyć. - w tej chwili pojawiła się Anna z trzema talerzami na tacy. Pierwszy podała tacie, drugi mamie, a trzeci mi. Tylko ja uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem dziękuję. Wiem, że przyzwyczaiła się do zachowania rodziców, ale mimo to trochę mi się zrobiło jej żal, za to całe niedocenianie.
- Dostaliśmy zaproszenie od państwa Putch na przyjęcie, które odbędzie się u nich za tydzień. - super, kolejna nudna impreza z salą pełną sztywniaków. Mam nadzieję, że chociaż będzie John, to przynajmniej będzie z kim pogadać, a nie tylko sztucznie się uśmiechać do wszystkich. Alcji na pewno nie zaproszę z oczywistych powodów, zresztą ona i tak by nie przyszła. - Powinniśmy wszyscy się tam pojawić.
- Czyli wszyscy mamy się tam pojawić. - poprawiłem mamę. Ona za to uwielbia te wszystkie przyjęcia, a szczególnie jeszcze bardziej woli je wyprawiać. Uważa, że dzięki temu pokazuje swoją wyższość nad innymi. Jak dla mnie to jeden wielki stos bzdur.
- Nie przesadzaj Alexander. Jestem pewna, że będzie miło i przyjemnie, zresztą jak zawsze. - chyba sama nie wierzyła w to co mówi, ponieważ zaraz po tym napiła się wina. Natomiast tata posłał mi króciutki uśmiech pojednawczy. Jemu też się nie chciało chodzić na te imprezy, ale chyba już przywykł do tego. Ciekawe, czy ja też będę musiał w przyszłości.
- Mama ma rację. Będzie miło i sympatycznie.
- Dziękuję Karolu. - mama chyba nie wychwyciła sarkazmu w tonie taty, który pocałował ją teraz w rękę.
- Wszystko dla ciebie, najdroższa Sofio.
 Lekko uśmiechnąłem się i zacząłem bawić się widelcem. Fajnie się nam siedziało i rozmawiało o takich zwykłych błahostkach jak moja droga na uczelnię, śmieszne anegdotki o pracy opowiadane przez tatę. Nawet plotki mamy usłyszane u kosmetyczki wydawały się być normalne.
 Po posiłku poszedłem do swojego pokoju i zacząłem się uczyć. To była jakaś porażka, żeby siedzieć w piękny wieczór i kuć do durnych egzaminów. Już po pierwszych 30 minutach czytania na temat literatury angielskiej rozbolała mnie głowa. Niestety musiałem przez to przebrnąć i jakoś wytrzymałem 2 godziny z nosem w książkach.
 Rano natomiast obudziłem się całkowicie wypoczęty i nawet Ann nie musiała mnie budzić. Grzecznie wstałem, umyłem się, zjadłem śniadanie i poje... musiałem zadzwonić po Johna, aby przyjechał po mnie i żebyśmy razem pojechali do szkoły.
- Zrobić ci kanapki do szkoły? - jak czekałem na przyjaciela, Anna nawet nie czekając na odpowiedź zrobiła je dla mnie.
- A z czym?
- Z ananasem i szynką. - musiałem chwilę przetrawić tą wiadomość.
- Okey. - podeszła do mnie i wręczyła mi dwie kanapki zapakowane w papier śniadaniowy i specjalną próżniową torebkę. - Jesteś kochana.
- Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego jak byłam 10 lat młodsza.
- To ty kiedyś byłaś młoda. - gdybym nie zrobił uniku oberwałbym w głowę ścierą.
- Lepiej już idź do szkoły.
- Idę, idę. Narka. - wychodzę przed dom i czekam na Johna. Tym razem na szczęście nie muszę długo czekać, ponieważ zjawia się po niecałych 3 minutach. Wsiadam do jego BMW i witam z chłopakiem.
- Siema. Co taki niewyspany jesteś?
- Oj weź nic nie mów. Miałem ciężką noc. Musiałem pomóc Markowi przy przeprowadzce. Ten idiota postanowił przenieść się do tej swojej dziuni Linsday. - Mark był naszym znajomym z szkoły, kiedy jeszcze do niej chodził, ale wyrzucili go za posiadanie narkotyków na wyjeździe. Od tej pory pracował u swojego wujka na stanowisku ochroniarza, a wszystko przez tę idiotkę Linsday. To ona go tak uzależniła.
- Szkoda mi go. Fajny chłopak.
- Wiem. - wyjeżdżamy z dzielnicy nudziarzy i kierujemy się w stronę szkoły, gdy nagle John skręca w lewo.
- Ej, do szkoły nie tędy. - odwracam się.
- Muszę pewną sprawę załatwić jeszcze przed szkołą, więc się uspokój.
- Nie no spoko, tylko trochę mnie to zaskoczyło. - trochę wydało mi się to podejrzane, że John tak zareagował. Zawsze mi wszystko mówił, a teraz zrobił się jakiś tajemniczy. - Powiesz mi o co chodzi.
- Dowiesz się u mnie na imprezie. - teraz już się rozluźniam. Jeśli chodziło o jakąś sprawę związaną z zabawą u niego, to miałem całkowite zaufanie do chłopaka. - Muszę zapłacić, takiemu jednemu gościowi, który mieszka na granicy.
- Na granice? Nie chce tam jechać. - granica, jest tu ulica, która odgradza normalną część LA od dystryktu. Po jednej stronie jest nasze miasto, a po drugiej ich. Wolę się jak najdalej trzymać od tego miejsca, ponieważ nie chcę mieć nic do czynienia z tymi wyrzutkami. Jeszcze ktoś pomyśli, że znam kogoś takiego. - I chyba już wole nie wiedzieć co to za facet.
 Nie mówię, że John zna jakiegoś magika, albo robi z nimi interesy, ale w tych okolicach mieszkają same podejrzane typy. No wiecie, tam są najtańsze ceny za mieszkanie i ciągnie tam całą melinę. Jeszcze tego by brakowało, aby ktoś nas okradł.
- Nie jęcz. To nie potrwa długo. - cicho się zaśmiał. Ja nadal uważam, że jest to zły pomysł, ale jego nie da się przekonać. Trudno, jakoś to przeboleję. Zabawne, jak zmieniają się domy, wraz z celem naszej podróży. Na początku były piękne wille, później domy jedno rodzinne, jeszcze mniejsze domy, blokowiska, a teraz jesteśmy w samym centrum slumsów. Odruchowo dotykam telefonu, jak widzę dwóch gości patrzących się na nas.
- Już jesteśmy. - dlaczego musiał zatrzymać samochód po stronie dystryktu? Dlaczego? Już wolę zostać napadnięty, niż siedzieć w samochodzie tutaj. - Zaraz wracam.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć, bo John już sobie poszedł. Skręcił w jakoś wąską uliczkę i zniknął z pola widzenia. Głośno westchnąłem i opadłem na siedzenie. Nogi położyłem na tapicerce. Niech ma za to, że zostawił mnie tu samego. Jako on tak w ogóle mógł? Też mi przyjaciel. Nakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę.
 Nawet nie zorientowałem się ile minęło czasu, a John wskoczył do samochodu czymś uradowany. Pospiesznie zdjąłem słuchawki i usiadłem prosto.
- A co ty taki zadowolony?
- Wiesz co to jest? - pokazał mi pudełko pełne pigułek. Najpierw uważnie przyglądam się pigułką, a potem przenoszę wzrok na chłopaka.
- Nie mów. Jak ci się udało je zdobyć. - dobry humor powrócił do mnie.
- Ma się te kontakty. - wyszczerzył się i pojechaliśmy dalej. Dziwne, bo jak dotąd nie spotkaliśmy żadnego magika, to było niespotykane, ponieważ jechaliśmy wzdłuż granicy od dobrych 10 minut. Jednak udało nam się natrafić na dwójkę spacerujących po chodniku. Jakiś stary dziadek, poruszający się o lasce i młoda dziewczyna pomagająca mu jeszcze chodzić.
 Obydwoje byli cali brudni i ubrani w jakieś łachmany. Słyszałem plotki, że magicy z głodu zabijają się nawzajem, a potem jedzą mięso przegranego. Ale, to tylko plotki. Jednak prawdą jest to, że w dystryktach panuje bieda. Dostawy żywności są bardzo nieregularne i małe. Zbyt małe dla wyżywienia wszystkich i dlatego często wywoływane są zamieszki. Podobnie jest w przypadku ciepłej wody i prądu, tych rzeczy praktycznie tam nie ma.
- Mam pomysł. Zatrzymaj się przy nich. - mówię do Johna, a on posłusznie wykonuje moje polecenie. Dwójka magików również się zatrzymuje i patrzy się na nas. - Co tam?
 Nie odpowiedzieli mi. Ja wysiadam z samochodu i podchodzę do nich.
- Pytałem się o coś. - nogą kopnąłem w laskę dziadka, która upadła na ziemię. Starzec zachwiał się, ale dziewczynie udało się go jakoś przytrzymać. Widać było, że jest wściekła i ma zamiar coś zrobić, ale facet powstrzymuje ją gestem ręki.
- Słuchaj się dziadka dziewczynko, to może jeszcze trochę pożyjesz. Chociaż kto wie, może jakbyś... - przyjrzałem jej się i wyglądała całkiem zgrabnie. Złapałem ją za szczękę, ale mi się wyrwała. - Lubię takie ostre.
 Nadal obydwoje zachowali milczenie, tylko tym razem okazali się być mądrzejsi i postanowili odejść z miejsca.
- John rzuć mi torbę. - chłopak podał mi ją. Wyjąłem z niej swoje kanapki od Ann i podałem im. - To dla was.
 Para najpierw spojrzała na siebie, a potem dziewczyna chciała je zabrać. Wtedy właśnie przechyliłem torebkę i kanapki powypadały na ziemię, całkowicie się rozwalając.
- Ups. - uśmiechnąłem się wrednie. Dziewczyna zaczęła zbierać resztki kanapek. Ananas i szynka były całe brudne, a do masła przyczepiły się odrobinki piasku. Jedyne co mi nie dawało spokoju, to sposób w jaki patrzył na mnie starzec. Nie było w nim ani krzty pogardy, złości, czegokolwiek. Nie, wydawało mi się, jakby współczuł mi. Tak, to chyba dobre określenie. Ale to był kolejny błąd. Zdenerwowało to mnie i musiałem coś zrobić. Każdy by mnie zrozumiał. Dziewczyna akurat jeszcze schylała się po jeden plasterek szynki, to wykorzystałem ten moment i klepnąłem ją mocno w tyłek.
 Aż podskoczyła. Ja i John zaczęliśmy się głośno śmiać, ale jej chyba to nie odpowiadało, bo jak tylko się wyprostowała, to spojrzała na mnie dzikim wzrokiem. Szybko podbiegła do mnie i zamachnęła się ręką, ale w tym momencie starzec się odezwał.
- Kira wystarczy. - jego głos był bardzo twardy i stanowczy. Dziewczyna natychmiast się zatrzymała i wycofała do niego. Podniosła jego laskę i poszli w swoją stronę.
- Tak uciekajcie mieszańcy. Ktoś powinien ukrócić waszą swobodę! - wsiadam do samochodu i przez drogę do szkoły naśmiewamy się z dwójki magików.
- Widziałeś jaj minę? Jakby chciała, to by cię rozszarpała.
- Mogłaby, gdyby nie przyzwoitka. - obaj wybuchamy niekontrolowanym śmiechem. W szkole dzielimy się tymi informacjami zresztą paczki. Alicja na początku była zła, że klepnąłem tę dziewczyną, ale w końcu udało mi się ją jakoś udobruchać i również zaczęła się z tego śmiać.
- Dobrze im tak. Mam nadzieję, że te roboty zrobią z nimi porządek. - w szkole nic niezwykłego się nie dzieje, oprócz tego, że uważniej słucham wykładów nauczycieli i robię notatki z lekcji. Nawet odpuściłem teraz Howardowi z dowcipami. Chłopak wyglądał jakby miał zaraz zejść z przemęczenia. Był biały jak kreda, oczy podkrążone, a ręce sine. Ja nie wiem, jakie fetysze on ma, ale nie chcę ich znać.
 Po szkole jadę z Alicją do niej i tam razem się uczymy do egzaminu z historii. Tego przedmiotu w ogóle nie mogę zrozumieć. Jaki normalny człowiek, może zapamiętać taką ilość dat? Chyba trzeba być robotem, albo jakimś kosmitą, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie zna daty podpisania Deklaracji Niepodległości. To jest chore.
- Jestem padnięty. - kładę się na jej łóżku.
- Nie narzekaj, mamy jeszcze całą wojnę secesyjną do omówienia.
- Na samą myśl o tym, mam ochotę zaciągnąć się do wojska i wypłynąć na wojnę. - Alicja cicho zachichotała i położyła się obok mnie. - Mam lepszy pomysł. Dla odmiany pouczmy się biologii.
- Biologii?
- Tak. Nigdy nie mogę zapamiętać położenia i nazw tych wszystkich kości, mięśni. - powoli zacząłem całować ją w usta.
- Jesteś niereformowalny. - powiedziała pomiędzy pocałunkami. Zacząłem powoli rozpinać jej bluzkę. No i dalej wiecie jak się to skończyło, więc nie będę się wdawał w szczegóły.
 Dobrze, że rano odzyskałem swój samochód. Jak zwykle rodzice Alicji byli w trasie służbowej i dom był cały dla nas, więc rano nie było żadnego przypału. Mogliśmy wspólnie zjeść śniadanie i razem pójść do szkoły, tylko musiałem pożyczyć parę ubrań od jej brata Trevisa, bo moje uległy „zniszczeniu.”
- Kocham cię. - pocałowałem ją na przywitanie.
- Ja ciebie też.
- Idziemy do szkoły? - spojrzałem na nią pytająco.
- Tak. Musimy iść. Dzisiaj jest powtórka z literatury. - trochę posmutniałem. Myślałem, że spędzimy cały dzień w łóżku. - Ale mamy dopiero na trzecią lekcję?
- Naprawdę?
- Oczywiście. - uśmiechnęła się do mnie słodko i od razu było lepiej. Pocałowałem ją i nakryłem nas kołdrą.
Jak to my zapomnieliśmy się trochę i musieliśmy ubrać się w biegu, ponieważ zostało nam jeszcze 20 minut do dzwonka na lekcję. Ja nie wiem, jak my to zrobiliśmy, ale nie dość, że zdążyliśmy na lekcje, to jeszcze zjedliśmy śniadanie. To była dosyć ekstremalna podróż do szkoły, parę razy musiałem przejechać na czerwonym świetle, a do klasy to wbiegliśmy.
 Na szczęście nauczycielka od angielskiego nic nie powiedziała i zaczęła prowadzić lekcję. Dzisiaj rozmawialiśmy na temat Szekspira i jego teatru. Nudy. Jak rozmowa na temat jakiś głupich pisarzy może wpłynąć na moje życie. Będą mi kazali podczas podpisania kontraktu wyrecytować fragment z „Hamleta”?
- Może nie pójdziemy na informatykę? - szepnąłem do Alicji. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i złapała mnie za dłoń.
- A co będziemy robić?
- Przydałyby mi się lekcje dodatkowe z biologi.
- Ty niewyżyty erotomanie. - powiedziała to odrobinę za głośno i cała klasa zwróciła na nas uwagę. Nauczycielka zamknęła z hukiem książkę i spiorunowała nas wzrokiem.
- Chyba nie przeszkadzam wam w czymś ciekawszym? - Alicja zakryła swoją twarz w rękach, bo zaraz by wybuchnęła śmiechem na całą klasę. Jak zwykle ja musiałem uratować nas z tej sytuacji.
- Właśnie rozmawialiśmy na temat romansu Szekspira z królową Wiktorią. - uśmiechnąłem się niewinnie. Nauczycielka jeszcze raz spojrzała na nas i zaczęła coś pisać na tablicy.
- Żeby mi to był ostatni raz. Rozumiemy się?
- Tak jest. - sam musiałem odpowiedzieć, ponieważ Alicja jeszcze nie doszła do siebie. Zbliżyłem się do niej i szepnąłem. - Jesteś zadowolona?
Dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać na całą klasę. Pani Hoogs zrobiła się cała czerwona i rzuciła książką o ławkę.
- DO DYREKTORA!!! ALE JUŻ!!!! - zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy. Alicja nadal nie mogła powstrzymać swojego śmiechu i musieliśmy zaczekać, aż się ogarnie w końcu. Zajęło to jej całe 10 minut, dopiero potem mogliśmy swobodnie wejść do gabinetu dyrektora i odbyć bardzo pouczającą rozmowę na temat naszego zachowania na lekcji angielskiego.
 Nasz kochany papa dyrektor to przesadnie gruby, niski mężczyzna z dwa razy większą ilością podbródków niż u normalnego człowieka. Bardziej przypomina prosiaka niż człowieka. Ubiera się w tanie, za małe garnitury, które były modne chyba z 20 lat temu. Dodatkowo nosi te okropne małe kapelusze, które w żaden sposób nie pasują do reszty ubrania. Uczniowie w szkole nazywają go pan Porki, od postaci z kreskówek Worner Bros.
 Raz była niezła afera, ponieważ jeden chłopak chrumknął przy nim i ten popadł w taką złość, że ledwo co to wytrzymał. Od razu zrobił się czerwony i zaczął wymachiwać tymi swoimi tłustymi łapkami w wszystkie strony, jednak tylko na tym się skończyło.
- Musicie zrozumieć, że pani Hoogs jest osobą starszą i trochę inaczej podchodzi do nauczania. To bardzo dobry pedagog i nie chce dla was źle. Rozumiecie? - nie odzywamy się, tylko kiwamy w odpowiednim momencie głową.
- Wiem, że jej metody są trochę staroświeckie i nie pasują do obecnych czasów, ale już uczy tutaj bardzo długi czas i nie mogę powiedzieć o niej złego słowa.
- Więc proszę was, o trochę wyrozumiałości dla niej. Dobrze?
- Tak, panie dyrektorze. - odpowiadamy razem.
- Teraz wracajcie na lekcję. - grzecznie się żegnamy i wychodzimy z gabinetu, ale nie wracamy na lekcję.