niedziela, 27 października 2013

Rozdział 9 Okrutna prawda

 Taksówkarz miał problem z znalezieniem odpowiedniego miejsca do parkowania, więc tylko poleciłem mu, aby zatrzymał się na ulicy przed bramą, a ja szybko wyskoczę. Na początku niechętnie do tego podszedł, ale jak pomachałem mu banknotem stu dolarowym przed nosem, od raz zmienił swoje nastawienie.
- Dziękuję. Do widzenia. – zamknąłem drzwi od samochodu i faceta już nie było z moimi pieniędzmi. Jeszcze wtedy nie przejmowałem się tym tak bardzo, bardziej interesowała mnie impreza urodzinowa, która zaczęła się bez jubilata.
 Po drodze do domu, spotykałem wiele nieznanych mi osób, które zatrzymywały mnie na chwilę, aby złożyć życzenia i zaoferować coś do picia, w celu uczczenia tego pamiętnego dnia. Jednak wolałem tym razem nie przesadzić z alkoholem i odmawiałem wszystkim po kolei. Byli trochę zawiedzeni, ale po chwili chyba o tym zapominali i bawili się ponownie.
  Starałem się w tłumie wypatrzeć Alicję, ale nigdzie jej nie widziałem. Raz minąłem kogoś kto był łudząco podobny do Tracy  ale nie dziewczyna tylko szybko mnie minęła i poszła w stronę basenu, gdzie inne półnagie panie bawiły się w ratowniczki. Chciałem tam podejść, ale poczułem jak ktoś ciągnie mnie za rękę. Odruchowo odwróciłem się i zobaczyłem Alicję, piękną jak zawsze.
- A ty gdzie się wybierasz? – zapytała. Uśmiechnąłem się szeroko i ostatni raz zerknąłem w stronę basenu.
- Coś mi się zdaję, że potrzebuję pomocy ratownika, szczególnie ratowniczki. – Alicja posłała mi złe spojrzenie i jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnęła.
- Zbliż się do basenu, a jedynym lekarzem, jakiego będziesz potrzebował, to patomorfolog. – powiedziała złowieszczo i chłodno. Od tego aż dostałem gęsiej skórki na karku, chyba nie żartowała, co do swojej groźby, bo już nigdy więcej nawet nie spojrzałem w stronę basenu.
- Kochana jesteś. – uśmiechnąłem się do niej szeroko. Dziewczyna odpowiedziała mi tym samym i pocałowała mnie delikatnie w usta.
- Wiem. – powiedziała. – Jak ci się podoba moja impreza?
- Twoja impreza? – zaśmiałem się.
- A czyja? – skrzyżowała ręce. – Wiesz ile pracy musiałam włożyć, żeby to wszystko przygotować? Jeszcze więcej potrzeba było, aby nikt się nie wygadał przed tobą, co było o wiele trudniejsze i musiałem użyć swoich wszystkich sił perswazyjnych, aby twoi rodzice się na to zgodzili, po tym co zrobiłeś u Johna.
- Dobrze, dobrze. Twoja impreza, dużo się nacierpiałaś, nie mogłaś spać po nocach. Okey, rozumiem.  – musiałem przyznać jej racje, bo w przeciwnym wypadku obraziłaby się i kazała wszystkim pójść do domu, a wierzcie mi byłaby do tego zdolna. – Ale to są moje urodziny. Prawda?
- Zbieg okoliczność. – zrobiłem obrażoną minę, na co Alicja głośno się roześmiała. – Żartuję tylko. Wszystkiego najlepszego!
- Dzięki. – pocałowała mnie w usta. Tym razem bardziej namiętnie i uczuciowo. Jednak czegoś brakowało w tym pocałunku, drobnego szczegółu, bez którego pocałunek nie był tym samym, co parę dni wcześniej. Jednak nie przejąłem się tym zbytnio i całowaliśmy się dalej, aż tort nie wjechał na scenę dla zespołu.
- A teraz zapraszamy Alexa na scenę. – powiedział wokalista. Wszyscy zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu mnie. – Czy na sali jest Alex? Jeśli nie, to sami zjemy cały tort, a z bliska wygląda smakowicie.
- Lepiej idź. Bo nie starczy dla ciebie. – Alicja pierwsza przerwała pocałunek i odsunęła się na bezpieczną odległość.
- To moje przyjęcie i będą czekać, tak długo jak ja im rozkażę. – chciałem ją ponownie pocałować, ale ludzie zaczęli krzyczeć moje imię i dziewczyna gdzieś zniknęła mi z pola widzenia.
- Alex! Alex! Alex! …
- Idę, idę. – zacząłem przedzierać się przez tłum, który na mój widok zaczął klaskać. Trochę mnie to zirytowało, ale nie dałem po sobie tego poznać. Wdrapałem się na scenę i przywitałem z całą kapelą. Oni oczywiście pogratulowali mi i złożyli życzenia, a potem zaczęli śpiewać „ Sto lat”. Goście szybko do nich dołączyli i powstał chaos, ponieważ każdy śpiewał w innym rytmie i z różną głośnością. Chciało mi się z tego śmiać, ale udało mi się to powstrzymać i w konsekwencji na mojej twarzy pojawił się dziwny grymas. 
- Dziękuję wszystkim. – zabrałem wokaliście mikrofon, aby wszyscy mogli mnie usłyszeć. W tłumie starałem się wypatrzeć Alicję, ale nigdzie jej nie było, znowu. – Chciałbym przede wszystkim podziękować pewnej osobie, która jest dla mnie wyjątkowa. Alicjo jesteś dla mnie wszystkim i wiedz, że kocham cię.
 Tłum zaczął ponownie klaskać i gwizdać dla mnie. Pomachałem im i wtedy wpadłem na genialny pomysł. Poprosiłem chłopaków z zespołu, aby pozwolili mi zaśpiewać z nimi ulubioną piosenkę mojej dziewczyny
- To dla ciebie. – ustawiłem mikrofon w statywie i kapela zaczęła grać „We Found Love” z repertuaru Rihanny. Już po pierwszych słowach piosenki goście ponownie zaczęli klaskać, trochę mi to przeszkadzało w śpiewaniu, ale w końcu pozwolili mi swobodnie dokończyć.
 Jak doszedłem do refrenu na scenę wskoczyła Alicja i razem zaczęliśmy śpiewać. Co jakiś czas zerkałem na nią i uśmiechałem się do niej. Dziewczynie bardzo spodobał się ten pomysł, gdyż radość biła od niej niczym żar od ognia. Jeszcze przed skończeniem piosenki odsunąłem mikrofon i przysunąłem się do Alicji, mocno ją obejmując i całując.
- Ooooo! – tłum oczywiście zareagował na to i zrobiło się dosyć niekomfortowo, więc ja i Alicje zeszliśmy z sceny i udaliśmy się szybkim krokiem w stronę domu. Po torcie nie zostało nawet śladu, ponieważ ludzie od razu się na niego rzucili i wszystko zjedli w przeciągu paru minut.
- Kocham cię. – jeszcze raz ją pocałowałem. W środku również było dużo osób, ale tutaj przebywała elita gości. Dlatego nie mogłem nikogo znajomego zobaczyć na zewnątrz, wszyscy siedzieli w środku i czekali na mnie. Przeszliśmy w głąb korytarze i pomachałem wszystkim znajdujących się w salonie.
 Podszedł do nas John z trochę dziwnym wyrazem twarzy, jakby miał zaraz wybuchnąć z śmiechu, albo z złości. Spojrzał na mnie, a potem na Alicję i wrócił mu dobry humor.
- Wszystkiego najlepszego, stary. – uścisnęliśmy sobie dłoń i w trójkę poszliśmy do kuchni, gdzie stały dwie rozpoczęte beczki z piwem, a pod ścianą jeszcze pięć niezaczętych. Nalaliśmy sobie alkoholu do kubków plastikowych i wspólnie wypiliśmy za moje urodziny.
- Spotkamy się jeszcze później, muszę pogadać z Angeliką  – John zawsze miał słabość do tej dziewczyny i teraz chyba postanowił coś w tym kierunku zrobić. Dziewczyna właśnie zerwała z swoim chłopakiem, który wyjechał dwa dni temu na studia, ponieważ dostał stypendium za osiągnięcia sportowe. Angelica kazała mu wybrać pomiędzy nią, a sportem. Jeszcze tego samego dnia chłopak zabrał wszystkie swoje rzeczy od niej i pojechał na drugi koniec kraju, biegać za piłką.
- To co teraz? – spojrzałem na Alicję.
- A co chcesz robić?
- No, może moglibyśmy pójść na górę i …
- I wszystkie pokoje są już dawno zajęte. – uśmiechnęła się do mnie.
- Wszystkie? Nawet mój? – trochę mnie to przeraziło, że jakaś obca para będzie się kochać w moim łóżku.
- Tak.
- Przez kogo? – strach zaczął przeradzać się w złość. Alicja szybko to wyczuła i odpowiednio utemperowała mnie, zanim zdążyłem całkowicie wybuchnąć.
- Przeze mnie.
- Tak? – zdziwiłem się. – A co tam będziesz robić?
- Będę udzielała korepetycji z biologii pewnemu chłopakowi.
- Znam go?
- Mniej więcej.
- Mniej czy więcej?
- Sam się przekonaj. – wzięła mnie za rękę i razem ruszyliśmy w stronę mojego pokoju. Po drodze minęliśmy Johna, który siedział razem z Angeliką w salonie i dziwnie się na nas patrzył. Nie zauważyłem tego, ponieważ całą swoją uwagę poświęciłem tylko i wyłącznie Alicji.
 Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do mojego pokoju, dziewczyna wsadziła klucz do dziurki i przekręciła go dwa razy w prawo. Po korytarzy rozszedł się dźwięk otwierającego zamka.
- Skąd masz ten klucz? – zostawiłem na jej szyi drobny pocałunek. Spodobało to się jej, więc nie przestałem na tym jednym.
- Zostawiłeś go na biurku. – odpowiedziała cicho.
- Byłaś już tam?
- Oczywiście. – cicho jęknęła, kiedy delikatnie ugryzłem ją w usta. – Musiałem trochę ogarnąć. Sam zobacz.
 Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Jakby ktoś powiedział mi, że posprzątał generalnie u mnie, nie uwierzyłbym mu na słowo. Nie dość, że dziewczyna wszystko jakimś cudem pochowała do szafek, to jeszcze zmieniła styl pokoju. Okna były zasłonięte czerwonymi zasłonami, wszędzie porozstawiała świece, a woń kadzidła rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu.
 Alicja odwróciła się przodem do mnie i przegryzła dolną wargę. Chciała o coś zapytać, ale nie pozwoliłem jej zacząć i zacząłem ją całować. Krokami przesuwaliśmy się w stronę łóżka, a kiedy się obok niego znaleźliśmy pchnąłem dziewczynę na nie. Rozpuściła włosy i cała weszła na łóżko.
- Wszystko przygotowałaś. – zdjąłem buty i położyłem się obok niej.
- Mówiłam, że jestem gotowa na wszystko. – powiedziała pomiędzy pocałunkami. Gdy miałem się zabierać za jej koszulkę po całej posesji rozniósł się głośny krzyk dziewczyny. Szybko odsunąłem się od Alicji i nasłuchiwałem, czy aby nie przesłyszałem się.
- Co do cholery? – szybko założyłem buty i razem zbiegliśmy na dół. Nie tylko nas to przeraziło, ponieważ zespół przestał grać i wszyscy zebrali się wokół basenu. Jedna dziewczyna ciągle krzyczała, a jej koleżanki starały się ją jakoś uspokoić.
- Przesuńcie się. – trudno było przejść w stronę centrum wydarzenie i parę osób musiałem nieźle popchnąć, aby zeszły z drogi. Wszyscy w milczeniu przyglądali się czemuś w basenie. Tuż za mną grzecznie szła Alicja, która mocno ściskała mnie za rękę, aby się nie zgubić. Gdy wreszcie udało nam się dojść na sam początek, zobaczyłem czemu wszyscy się tak zbiegli w to miejsce.
 Na środku basenu dryfował jakiś chłopak twarzą skierowaną do dna, a wokół niego powoli rozprzestrzeniała się czerwona plama. Wszyscy cicho mruczeli na temat tego co się tutaj zdarzyło, jednak nikt nie był zgodny co się stało. Zauważyłem paręnaście dziewczyn, owiniętych w ręczniki, aby zasłonić się. Wszystkie, bez wyjątku płakały.
 Wszyscy tylko stali i gapili się na ciało chłopaka. Nie mogłem zrozumieć, co ich tak bardzo ciekawi, czy interesuje. Szybko wyszedłem z szeregu i wszedłem do basenu. Zrobiłem parę kroków w stronę ciała i odwróciłem je na plecy. Na początku nie poznałem tego chłopaka, mógł mieć z trzynaście, może dwanaście lat. To było dziwne, że tak młoda osoba znalazła się tutaj. Wziąłem go na ręce i zaprowadziłem na ziemię.
- Może ktoś by mi pomógł? – powiedziałem ostro i spojrzałem na wszystkich. Nikt mi nie pomógł, a wręcz przeciwnie wszyscy jakby zrobili parę kroków w tył, aby nie być za blisko ciała. Pokiwałem głową z zażenowania i jakoś udało mi się wyciągnąć chłopaka na brzeg.
 Podszedłem do niego i przybliżyłem twarz do jego klatki piersiowej, ale nie słyszałem bicia jego serca. Od razu zabrałem się za resuscytację i zacząłem uciskać na jego mostek. Na szczęście po paru uderzeniach chłopak otworzył oczy i wykaszlał całą wodę na trawę.
- Wszystko w porządku? – zapytałem niepewnie i lekko potrząsnąłem go w ramię. Chłopak przerażony spojrzał na mnie, a potem na otaczających nas ludzi.
- T-ak. – powiedział cicho. Cały się trząsł, więc zabrałem jakiemuś chłopakowi bluzę i okryłem go. Dzieciak uśmiechnął się do mnie lekko, ale widać było, że się wstydzi. Spojrzałem na resztę i warknąłem:
- Co się gapicie? Koniec przedstawienia. – podziałało, ponieważ muzyka ponownie zaczęła grać, a ludzie rozeszli się po całej posiadłości. Pozostała tylko Alicja, która uklękła przy mnie.
- Jak się nazywasz? – uśmiechnęła się do dzieciaka. Ten tylko nałożył na siebie bluzę i schował w niej twarz.
- Czy ty nie jesteś synem Walkerów z naprzeciwka? – moi sąsiedzi mieli syna, ale rzadko kiedy pozwalali mu wychodzić na zewnątrz z powodu obawy o otaczający go świat. W tym momencie sobie uświadomiłem, że to jednak on. Na pewno nie był zaproszony, ale i tak przyszedł, musiał nieźle się natrudzić, aby ominąć swoich rodziców. – Wszystko w porządku. Nic nie powiem twoim rodzicom.
 - Właśnie, nikt nie powie. Chodźmy do środka. – Alicja wzięła go ze rękę i razem poszliśmy do domu. Przez całą drogę milczał i patrzył na swoje buty, ale dostrzegłem jak czasami zerka na mnie i natychmiast odwraca głowę. Umieściliśmy go w moim pokoju.
- Powinieneś się przespać i przebrać w coś suchego. Tutaj masz moje ubrania na zmianę. – starałem się wybrać coś odpowiedniego na niego, ale wszystko było za duże. – Nie krępuj się.
- Dziękuję. – usiadł na łóżku i zaczął uparcie patrzeć się na  podłogę. Zrobiło mi się żal chłopaka. Prawie całe swoje życie przesiedział sam w domu, bez kontaktu z rówieśnikami, żadnych wyjść do kina, na piwo. Zerknąłem na podłogę i zauważyłem pojedyncze krople krwi na niej.
- Jesteś ranny. – kucnąłem obok niego i podwinąłem prawą nogawkę spodni. Miał dużą ranę na nodze, na wysokości kostki. Spojrzałem na Alicję. – Przynieś apteczkę z kuchni.
- Dobrze. – pokiwała głową i wyszła.
- Oraz coś do jedzenia! – krzyknąłem za nią. – Połóż się, zaraz się tym zajmę.
- Dobrze. – posłuchał mnie i spokojnie leżał na łóżku. Głowę miał przechyloną w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego, niestety chłopak nie miał ochoty na radość i spuścił wzrok.
- Co się stało tam w basenie? – usiadłem obok niego na łóżku. Na początku nie odpowiedział mi. – Ktoś ci coś zrobił? Zmusił do czegoś?
- Nie. Ja sam tam wskoczyłem. – spojrzał na  mnie zeszklonymi oczami, wiedziałem co się zaraz mogło stać.
- Dlaczego? Przecież mogłeś zginąć tam w wodzie? – mimo wszystko chciałem poznać prawdę, nawet jeżeli chłopak miałby się rozpłakać tutaj. – Sam tutaj przyszedłeś?
- Tak. – pokiwał głową. – Chciałem być taki jak ty. Słyszałem jak rodzice o tobie rozmawiali. Skoczyłeś z dachu domu do oceanu.
- Ja? – wskazałem na siebie palcem. Jak widać plotki bardzo szybko rozprzestrzeniają się w tej okolicy, skoro rodzice Brandona (chyba tak miał na imię) już o tym wiedzieli.
- Mhmm, chcę być tak samo odważny, dlatego wymknąłem się z domu i postanowiłem wskoczyć do basenu z dachu twojego domu. Już wiele razy widziałem jak to robisz, więc myślałem, że nic mi się nie stanie.
- Głupi! – podniosłem głos i od razu przekląłem się za to. Chłopiec tylko się jeszcze bardziej wystraszył. – Przepraszam. Nie powinienem krzyczeć. Ale mogłeś coś sobie zrobić, a ja wcale nie jestem taki odważny.
- Ale skoczyłeś do oceanu.
- Z głupoty, a nie z odwagi. – w tym momencie weszła Alicja z apteczkę w jednej ręce, a pudełkiem z połową pizzy w drugiej.
- Tylko tyle zdążyłam zabrać, zanim wszyscy zdążyli wszystko wyjeść. – położyła jedzenia na szafce, a mi wręczyła apteczkę. Od razu zabrałem się za opatrzenie rany chłopca.
- To trochę zaboli. – chłopak nawet na chwilę nie krzyknął z bólu. – I po wszystkim. Byłeś bardzo dzielny.
- Właśnie. Nawet na chwilę nie krzyknąłeś z bólu. Brawo. – Alicja zaczęła klaskać. Brandom rozpogodził się i usiadł na łóżku. – A teraz zjedz pizze zanim wystygnie, przebierz się i postaraj zasnąć.
- I nie bój się, nikt tutaj nie wejdzie. Daję słowo. – poczochrałem mu włosy i razem z Alicją wyszliśmy z pokoju. – Pod biurkiem powinna być jeszcze Pepsi, więc się częstuj.
- Dobranoc. – uśmiechnęliśmy się do chłopaka i zamknęliśmy za sobą drzwi. Objąłem Alicję i zeszliśmy na dół.
- Szkoda mi chłopaka. Praktycznie nie ma nic z dzieciństwa.
- Prawda, ale nic na to nie poradzimy. Państwo Walker nie zmienią zdania, szczególnie jeśli się dowiedzą, że chłopak zakradł się tutaj w nocy i o mało co nie umarł.
- Byłeś bardzo dzielny. – pocałowała mnie.
- Już trzecia osoba mi to mówi dzisiaj. – zaśmiałem się. – Muszę się przewietrzyć. Chodźmy na zewnątrz.
- Coś w tym musi być. – zaśmiała się. -  A jak masz zamiar zaprowadzić go do domu, tak aby jego rodzice się o niczym nie dowiedzieli?
- Nie wiem. – wyszliśmy na zewnątrz. Ludzie jak niby nic bawili się z powrotem. Teraz gardziłem nimi wszystkimi, nikt chłopakowi nie pomógł. – Pewnie będę musiał jakoś przed świtem podrzucić go do pokoju.
- Tylko uważaj na siebie. Żeby pani Walker nie ganiała cię z grabiami po jej cennym ogródku. – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie.
- Chyba jestem ci coś winny. – zacząłem ją całować. Było naprawdę przyjemnie i jak na złość wszystko musiało się teraz spieprzyć na maxa.
- Zostaw ją frajerze. – odezwał się męski, dobrze znany mi głos mojego „przyjaciela” Johna. Odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem na niego zdziwiony.
- O co ci chodzi Johny? – uśmiechnąłem się jak głupi do niego. Myślałem, że to jeden z jego żartów, niestety myliłem się.
- Powiedziałem żebyś odwalił się od Alicji! – robił się coraz bardziej zły, a ja nie wiedziałem o co mu dokładnie chodzi. Spojrzałem na dziewczynę, a ona tylko patrzyła się przestraszona na nas.
- Nie rozumiem. – pewna myśl chodziła mi po głowie, ale nie chciałem w nią uwierzyć, to było zbyt straszne.
- Jednak nie jesteś taki mądry za jakiego się uważasz. – John zrobił parę kroków w moją stronę. Alicja drgnęła.
- John proszę. – cicho wyjęczała.
- O co ci chodzi? – również zrobiłem krok w jego stronę. – Nie wiem o co cię dzisiaj ugryzło, ale zapomni o tym. Napijmy się, dobrze zabawmy, w końcu są moje urodziny.
- Jak zawsze o CIEBIE!! – krzyknął na mnie i lekko popchnął do przodu. Jak na razie nie reagowałem na jego wyczyny, a tłum znowu zaczął się zbierać w jednym miejscu, podziwiając kolejne przedstawienie. – Ty i twoje ego. Tylko TY się liczysz! To CIEBIE rodzice zabrali na najważniejsze wydarzenie w firmie, to TY zostałeś mianowany nowym prezesem TI i CIEBIE kocha najpiękniejsza dziewczyna w mieście.
- Spokojnie John. Nie denerwuj się tak. – chłopak musiał już od dawna czuć jakiś uraz do mnie, ale bardzo głęboko to w sobie dusił i chyba z powodu dzisiejszego dnia czara goryczy przelała się.
- Chociaż w sumie twoja dziewczyna ostatnio znajdowała szczęście w moim łóżku. – uśmiechnął się szyderczo.
- JOHN!! – krzyknęła Alicja, ale za późno, ponieważ doskoczyłem do chłopaka i zacząłem się z nim bić.
 Może zareagowałem zbyt impulsywnie, ale nie mogłem pozwolić, aby ktoś wygadywał coś takiego o mojej dziewczynie przy ludziach, nawet jeśli to była prawda. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego Alicja jest tak szczęśliwa i John był taki markotny dzisiaj. Obydwoje mieli romans i to chyba od dłuższego czasu. Powinienem być zły na nich oboje, ale jakoś wszystko skumulowało się na chłopaku.
 Dobrze, że nikt nam nie zamierzał przeszkodzić, bo mogło by się to dla tej osoby źle skończyć. Zarówno John jak i ja chodziliśmy kiedyś na kurs wschodnich sztuk walki, ale teraz liczyło się tylko, aby skopać mu tyłek, nie zwracając uwagi na technikę.
 Jak na razie walka była wyrównana i trudno było określić kto mógł wygrać, to spotkanie. Jednak nie miałem zamiaru się poddać, nie po to wszystko zaczynałem, aby uciekać z podkulonym ogonem. Tłum dodatkowo podgrzewał nasze emocje, po przez krzyki i doping. Jedynie Alicja krzyczała, płakała i błagała, abyśmy przestali, bo możemy coś sobie zrobić.
 Zrobiłem jeden błąd i John to wykorzystał. Mianowicie, gdy chciałem zrobić krok w tył, potknąłem się o pustą butelkę i straciłem na moment równowagę. Chłopak w tym samym czasie podciął mnie i upadłem plecami na ziemię. Rzucił się na mnie i złapał mocno za szyję. Starałem się jakoś wyswobodzić z jego uścisku, ale nie mogłem, a John nie pozwalał mi nawet na najmniejsze zaczerpnięcie powietrza. Powoli zaczynałem czuć jak siły ze mnie opadają i pokazywały się mroczki przed oczami. Jak już sądziłem, że to już koniec i zaraz umrę, nieoczekiwanie John puścił moją szyję i krzyknął z bólu.
 Zaczerpnąłem świeżego powietrza i minęła chwila, zanim wszystkie systemy życiowe powróciły do normy. Podźwignąłem się z ziemi i zobaczyłem jak chłopak wymachuje swoimi rękami i wyje. Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo i wykorzystał to.
 Wstałem i przycisnąłem chłopaka do ściany budynku, jedną ręką trzymając go za szyję, a drugą bijąc po twarzy. Wpadłem w jakiś szał i nie mogłem przestać, krew pstryknęła mi na twarz, chłopak błagał o litość, ale jej nie doznał. W końcu jego krzyki ucichły, a ja wykonałem ostatni cios, który przesądził o moim losie. W momencie, kiedy moje ręką dotknęła policzka Johna, jego twarz roztrzaskała się na miliony lodowych kawałeczków.
 Puściłem jego ciało i zamurowało mnie. Nie miałem pojęcia jak do czegoś takiego doszło. Czy to była moja sprawka? Jak mogło się coś takiego stać? Parę osób zemdlało na ten widok, a reszta odsunęła się ode mnie. Wszyscy zaczęli coś mruczeć pod nosami, ale nie docierały do mnie ich słowach, gorzej było z spojrzeniami, które wydawały mi się jak tysiące sztyletów przecinających mnie na kawałki.
- Jesteś potworem! – jako pierwsza odezwała się Alicja, która otrząsnęła się z szoku. Nerwowo pokiwałem głową, myślałem, że to jedna wielka pomyłka.
- Nie, to nie tak. – chciałem wziąć ją za rękę, ale się cofnęła.
- Nie dotykaj mnie! Potwór! – te słowa dudniły mi w głowie, zaczynałem tracić kontrolę nad sobą. Przy każdym wydechu powietrza powstawała para wodna, a pod dotykiem buta, na trawie powstawał szron. Wszyscy jeszcze bardziej odsunęli się ode mnie, a niektórzy uciekli z tego miejsca.
- To nie moja wina, przysięgam. – starałem się reszcie osób jakoś to wytłumaczyć, ale nikt mnie nie słuchał. Widać było po nich, że mimo pogardy, jaką mnie darzyli, w równym stopniu, a może nawet większym bali się mnie i moich możliwości.
- Stałeś się tym, czym tak bardzo gardziłeś.
- Nie, to nie prawda. To był tylko zbieg okoliczności. – nie chciałem przyznać się do prawdy, która była bolesna i to nawet bardzo, ponieważ przyznanie się do niej oznaczało koniec.
- Jesteś magikiem. – Alicja wypowiedziała to zdanie z czystą nienawiścią do mnie. Zacząłem krzyczeć, płakać, a łzy po wili zamarzały na moich policzkach, tworząc malutki kryształy. Straszne uczucie, którego nigdy nie zapomnę do końca życia i następstw, jakie za sobą pociągnęło.
 W następnej chwili na teren posesji moich rodziców wtargnęły oddziały specjalne. Helikopter oślepił mnie reflektorem, a grupa wojskowych otoczyła mnie, mierząc karabinami w moją stronę. Automatycznie uniosłem ręce do góry, sadziłem, że w ten sposób będą traktować mnie łagodnie. Już miałem do nich powiedzieć, że się poddaję, gdy jeden z mężczyzn wystrzelił we mnie pocisk elektro-statyczny. Jego siła nie sprawiła mi bólu, ale czułem jak tracę wszystkie siły w swoim organizmie i następna osoba, wystrzeliła siatkę, która oplotła się wokół mnie. Niczym zwierzę zaciągnęli mnie do ciężarówki i zamknęli w ciemności.
 Nie chciałem aby tak skończyły się moje urodziny. Gdybym tylko wiedział, że mogę coś takiego zrobić Johnowi, nigdy bym na to nie pozwolił, już wolałbym uciec, niż uwolnić magię. Jednak nie potrafiłem cofać się w czasie i nie byłem zdolny do zmiany wydarzeń, pozostało mi tylko przyznać się do swojej nowej tożsamości, co okazało się równie bolesne, jak tortury zadawane podczas przesłuchania, a może nawet i gorsze.
 To wydarzenie zmieniło moje życie całkowicie. Czy na lepsze? Sami się o tym przekonacie i ocenicie. Wiem jednak, że magia jest częścią mnie i zawsze mi towarzyszyła i zawsze będzie. Nazywam się Alexander Wolf, mój numer to 170096 i jestem magikiem.

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 8 Piękny początek końca

 Podobno najgorsza jest cisza przed burzą, czekanie na nieuniknione. Jeszcze nigdy nie słyszałem gorszego steku bzdur, jakiś idiota musiał nieźle się schlać i wypisać to na jakimś budynku, a potem media to podłapały i zrobiły z tego jakąś wielką prawdę. Sam przeżyłem coś takiego i doskonale wiem, że coś takiego nie istnieje, gdyż moja tak zwana „cisza” przebiegła bardzo radośnie i niewiarygodnie szybko, a potem BUUM i wszystko się zawaliło. Świat znalazł ostateczny sposób, aby zniszczyć całe moje życie w przeciągu pięciu sekund.
 Poranek był wspaniały 28 czerwca, słońce przyjemnie grzało, ptaki śpiewały, ciepły wietrzyk skrobał szyby, istny raj, po prostu. Nic nie zapowiadało klęski, która nastąpiła pod koniec dnia. Wstałem nawet w miarę wcześnie i nawet nie musiałem nastawiać budzika.
 Na szafce obok łóżka znalazła się dziwna koperta, oparta o lampę. Ktoś musiał najwyraźniej położyć ja tutaj, kiedy spałem. Oczywiście zaadresowana była do mnie, a w środku znajdował się listy:
 Drogi Alexandrze,
Z okazji twoich osiemnastych urodzin chciałabym Ci życzyć wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i szczęścia. Miłość i pieniądze już znalazłeś, więc nie ma sensu głębiej ich szukać. Przez te wszystkie lata, które spędziłam w tym domu nie sądziłem, że spotka mnie coś miłego, przyjemnie się myliłam. Praca tutaj jest najszczęśliwszym okresem w całym moim życiu, dzięki Tobie. Zawsze traktowałeś mnie z szacunkiem i życzliwością, nigdy nie pokazywałeś swojej wyższości, nawet przy swoich znajomych. Mam nadzieję, że dobrze służyłam Tobie radą i pocieszeniem, w pewnym sensie traktowałam Ciebie jak syna, którego nigdy nie miałam. Dlatego proszę nigdy się nie zmieniaj. Piszę ten króciutki liścik z łzami w oczach, ponieważ już nie jesteś tym małym chłopczykiem, któremu zmieniałam pieluchy, a dorosłym mężczyzną, pełnym odwagi i dobra w najczystszej postaci. Nie zapomnij o mnie w dalekiej przyszłości, ja Ciebie nigdy nie zapomną.
Kochająca
Anna
Treść listu przeczytałem wielokrotnie i za każdym razem tak samo mnie wzruszał. Dobra, kochana Anna. Zawsze była kimś więcej niż tylko sprzątaczką, była jak druga mama dla mnie. Dlatego ten list był jeszcze bardziej wzruszający, ponieważ w paru zdaniach opisał wszystkie moje uczucia do niej. Piękny, pierwszy prezent urodzinowy, z którym postanowiłem nie rozstawać się przez cały dzień.
 Kartkę z listem wsadziłem do tylnej kieszeni spodni, które miałem dzisiaj założyć i uradowany zszedłem na dół, powitać rodzinę.
- Dzień dobry wszystkim. – przywitałem się z rodzicami, którzy czekali na mnie w salonie. Oboje szeroko się do mnie uśmiechnęli i wstali z kanapy.
- Wszystkiego najlepszego kochanie. – jako pierwsze obściskała i ucałowała mnie mama. Łzy zaczęły napływać jej do oczu, ponieważ jej mały synek okazał się już być pełnoletni. – Jak ten czas szybko zleciał. Wydaje mi się jakbym zaledwie tydzień temu przywiozła ciebie z szpitala do domu. Jaka szkoda, że twoi dziadkowie nie dożyli tej chwili.
 Zarówno rodzice taty, jak i mamy już dawno nie żyli. Tata mamy zmarł przeszło trzy lata na zawał, a babcia pięć, również na atak serca. Wszyscy bardzo to przeżyliśmy, szczególnie ja i mama, ponieważ byli to jedyni żyjący krewni z jej strony, oraz moi jedyni dziadkowie, których znałem. Rodzice taty zmarli długo przed moimi urodzinami w wypadku samochodowym i tylko tyle o nich wiem. Ojciec nigdy nie chciał mi o nich opowiedzieć, a jak się sam zapytałem, to zawsze zbywał mnie jakimiś słowami typu: „Pracuję, nie mam czasu”, „Jestem zmęczony, kiedy indziej synu”. Z biegiem czasu przestałem się wiec wypytywać i tata był z tego szczęśliwy.
- Byliby z ciebie dumni. – powiedział tata i uścisnął mi mocno dłoń, na co odpowiedziałem tym samym, tylko z trochę większą siłą. – Tak jak i my. Dlatego razem z mamą mamy, dla ciebie specjalny prezent.
 Uśmiechnęli się szeroko do mnie i podali mi drugą kopertę do ręki. Cicho się zaśmiałem i otworzyłem ją. W środku nie znajdował się kolejny list, a umowa, według której oficjalnie zostałem prezesem Technology International. Aż zabrakło mi słów na tę wiadomość.
- Jak tylko skończysz studia, zajmiesz nasze stanowisko w firmie. – tata objął mamę w pasie. Oboje wydawali się być bardzo zadowoleni z takiego obrotu spraw. Spojrzałem na nich z otwartymi szeroko oczami, nadal nie mogłem wykrztusić żadnego zdania, więc mocno się do nich przytuliłem. Trochę zbiło to rodziców z tropu, ale zaraz zaczęli się śmiać.
- Dziękuję. Nie wiem jak mógłbym wyrazić swoją radość z tej okazji. – na chwilę odsunąłem głowę w tył. – Ale co się stanie z wami? Przecież firma, to całe wasze życie.
- Nie martw się o nas. Nie odchodzimy na stałe, teraz będziemy zajmować miejsce w radzie zarządu. – czyli nadal będę mogli mnie kontrolować. Jednak mimo tego cieszyłem się z wszystkiego. Za około sześć lat miałem być najlepszym prezesem TI. Wprowadzić firmę w złoty wiek. Rodzice mieli być naprawdę ze mnie dumni.
- A gdzie jest Anna? – rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale nigdzie jej nie było. Również nie słyszałem żadnych dźwięków dobiegających z kuchni.
- Poprosiła o dzień wolnego. – odpowiedziała mi mama. Trochę smutno mi się zrobiło, że nie zobaczę jej w dzień swoich urodzin i osobiście jej nie pogratuluję. Pewnie znowu musiała pojechać do swojej chorej siostry, zawsze tam jeździ jak ma wolne i spędza u niej cały dzień. Wiele razy mówiłem jej, że może przenieść ją do ośrodka, który znajduje się parę przecznic od nas. Jednak ona nigdy się na to nie zgodziła, tłumaczyła to zawsze brakiem pieniędzy i tym, że nie będzie tam mile widziana. Nigdy nie pytałem się dokładniej na co jest jej siostra chora, ale kiedyś podsłuchałem jak mówiła mamie, że choruje na jakąś rzadką i nieuleczalna chorobę mózgu.
- Szkoda, chciałem jej podziękować za list. – wzruszyłem ramionami.
- Jutro to zrobisz kochanie.
- Musimy już jechać moi drodzy, jeśli nie chcemy się spóźnić na prezentacją, a nie chcemy tego. Uwierzcie mi. – tata odłączył się od nas i szybko wyszedł z domu. Razem z mamą odprowadziliśmy go wzrokiem i gdy wyszedł oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Jeśli chodziło o dzisiejszą wystawę w laboratorium TI ojciec był bardzo wyczulony na wszystkie niedokładności. Wszyscy w firmie przez ostatnie dni chodzili na szpilkach, aby tylko nie podpaść mu.
- Lepiej chodźmy, bo jeszcze pojedzie bez nas i dopiero będzie zły. – powiedziała mama i razem wyszliśmy z domu. Na podjeździe już czekała na nas limuzyna, ta sama którą jechaliśmy do szkoły w dniu jej ukończenia. W środku siedział tata cały już czerwony z podenerwowania. Nawet rozpiął jeden guzik w koszuli i poluzował krawat.
- Nareszcie jesteście. Już miałem jechać bez was. – wymieniliśmy z mamą spojrzenia i tylko uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Nie przesadzaj Karolu. Jest jeszcze dużo czasu, zresztą nie rozpocznie się to wszystko bez ciebie. – ojciec dostał subtelnego całusa w policzek od swojej ukochanej żony. Jednak nie poprawił mu się zbytnio humor.
- Członkowie ONZ nie są cierpliwi i nie będą długo czekać na nas. Jeśli się spóźnię, mogą pójść do kogoś innego. – aż parsknąłem śmiechem, za co zostałem ukarany spojrzeniem taty.
- Proszę cię. Przecież nie ma żadnej firmy, która mogłaby konkurować z TI. Nikt nie jest w stanie wyprzedzić nas w przeciągu następnego stulecia. – spojrzałem na niego uśmiechnięty.
- Nie chodziło mi o inną firmę. – dopiero teraz zrozumiałem o co mu chodziło. Miał na myśli Oskara Trackers’a, ojca Johna. Mój tata i ten facet byli właścicielami jednej firmy, ale wszyscy wiedzieli, że obaj konkurują ze sobą, jakby były dwa oddzielne biznesy.
 Nie nienawidzili się, ale uważali, że tylko dzięki takiemu rozwiązaniu mogą osiągnąć postęp, w przeciwnym wypadku firma przestałaby tak szybko pracować. Na szczęście tym razem wygrał mój ojciec z swoimi robotami. Pan Trackers wynalazł jakiś dziwny strój dla ludzi, który miał wzmocnić ich umiejętności bojowe i wyposażyć w dodatkową broń. Rada jednogłośnie uznała, że pomysł taty jest o wiele lepszym rozwiązaniem i jak widać dobrze zagłosowali. Te kostiumy to jakaś porażka, jak człowiek mógłby być lepszy od maszyny? To niedorzeczne.
- Jestem pewna, że mimo wszystko zdążymy na czas i zakończymy przedpołudnie podpisaniem umowy, a potem udamy się do  restauracji uczcić ten dzień. – tymi słowami zakończyliśmy wszystkie rozmowy w drodze do laboratorium.
Na szczęście tym razem nie musieliśmy stać w żadnym korku i bezpiecznie dotarliśmy do celu naszej podróży. Jeszcze większym fartem udało nam się dotrzeć przed czasem. Wszędzie wokoło było pełno samochodów podobnych do naszych, tylko z wywieszonymi flagami różnych krajów. Wojskowi i ochroniarze ambasadorów biegali w wszystkich kierunkach, a facet, który był tak nieuprzejmy dla mnie właśnie podszedł do naszego samochodu. Tata otworzył szybę i spojrzał na niego poważnie, mężczyzna od razu stanął na baczność i uważnie słuchał wszystkich jego poleceń.
- Rozumiesz mnie?
- Tak jest, proszę pana.
- Świetnie. Ruszajmy. – zamknął okno i pojechaliśmy w głąb placu, kątem oka dostrzegłem moje dawne miejsce parkingowe, teraz tylko minęliśmy je i pojechaliśmy do głównego wejścia, przed którym czekali reporterzy z kamerami. Ojciec coraz bardziej się chyba denerwował, ale jak na razie dzielnie się trzymał i poprawił sobie koszulę i krawat.
- No to zaczynamy. – powiedziałem i wspólnie wyszliśmy z samochodu. Muszę dodać, że całe miejsce ładnie usprzątano i rozstawiono czerwony dywan przed wejściem. Niczym na gali Oscarów, każdy kto chciał wejść musiał przejść przez ścianę kamer i fleszy. Od razu jak postawiłem nogę na dywanie dotarły do mnie krzyki reporterów próbujących dowiedzieć się jakiś  informacji. Uśmiechnąłem się do kamer i odgrywałem rolę celebryty, muszę przyznać, że całkiem dobrze mi to wychodziło.
- Panie Wolf czy pańskie roboty są całkowicie niezniszczalne? Jak obrońcy praw człowieka zareagowali na ten pomysł? – zalała tatę chmara pytań, na wszystkie odpowiadał tym samym tekstem.
- Wszystkiego dowiedzą się państwo podczas prezentacji. Proszę uzbroić się w cierpliwość. – pomachał im wszystkim i przeszedł dalej. Razem z mamą chętniej udzielaliśmy odpowiedzi na pytania. Ja wziąłem na siebie lewą kolumnę, a mama prawą.
- Alex czy możesz coś więcej powiedzieć na temat tych robotów? Czy widziałeś już je? – zaśmiałem się do kamery i podrapałem po włosach.
- Tak spotkałem jednego i muszę przyznać, że robi wrażenie. To będzie przyszłość nas wszystkich, dzisiaj będą nas bronić przed magikami, a w przyszłości wykonywać pracę za człowieka. – reporter zajarał się moją odpowiedzią i dalej zadawał mi pytania, na które chętnie odpowiadałem mu. Od razu dołączyli się do niego dziennikarze z innych gazet i telewizji.
 Opowiadałem im jaka zamierzam zmienić firmę, co usunę, zmienię i stworzę od nowa. Tata wręcz siłą musiała mnie i mamę odciągnąć od nich, bo w przeciwnym wypadku moglibyśmy się naprawdę spóźnić na prezentację. Jednak udało nam się ubłagać go o wspólne zdjęcie na okładki gazet i ustawiliśmy się blisko siebie. Fotografowie zrobili nam setki zdjęć i weszliśmy do środka.
 W pomieszczeniu było o wiele luźniej niż na zewnątrz, pewnie dlatego, że mogli tutaj przebywać jedynie zaproszeni goście. W drodze do sali natrafiliśmy na premiera Wielkiej Brytanii.
- Panie premierze, to zaszczyt dla nas gościć tak ważną osobę. – tata podał mu rękę i obaj panowie uścisnęli je sobie.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – uśmiechnął się i zwrócił do mamy. – A to pewnie pańska przepiękna żona, o której urodzie mówi cały świat.
- Jest pan nad wyraz uprzejmy panie ministrze. – mam wystawiła z gracją prawą dłoń, którą natychmiast pocałował. – Chciałabym panu przedstawić mojego syna Alexandra.
- Bardzo mi miło pana poznać. – powiedziałem pierwszy i uścisnęliśmy sobie dłoń.
- Mi również. – powiedział tylko i znowu powrócił do rozmowy z tatą o robotach. W tym czasie razem z mamą grzecznie ich słuchaliśmy, na moment nie przerywając. Zrobił to pan Trackers z swoją żoną Oliwią.
- Co za przyjemne spotkanie. – powiedział ojciec Johna i wepchnął się pomiędzy mnie a premiera, całkowicie spychając na bok. Spojrzałem na mamę, a ona dała mi wzrokowy sygnał, aby zignorował to.
- Rzeczywiście. Właśnie rozmawiałem z Karolem na temat kosztów wyprodukowania robotów na tak dużą skalę.
- Jestem pewien, że będzie na nie stać narody zjednoczone. – zaśmiał się Oskar Teackers. Jego żona zaczęła rozmawiać z moją mamą o jakiś sprawach związanych z kampanią reklamową nowego środka odmładzającego. Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie widziałem Johna. Może poszedł do toalety?
- Przepraszam panią, ale czy John również przyjechał? – uprzejmie przerwałem jej monologom słów. Kobieta spojrzała krzywo na mnie i prychnęła.
- Nie, nie przyjechał. To nie jest miejsce dla dzieci. – powiedziała surowo i wróciła do swojej rozprawki na temat kremu. Niedobrze mi się zrobiło od słuchanie tego wszystkiego, szczególnie jeśli padało to z jej ust. Nigdy nie przepadała za mną i przy każdym spotkaniu dawała temu świadectwo.  Na szczęście moje cierpienie nie trwało długo i po paru minutach skierowaliśmy się w stronę sali, jednak nadal przez resztę czasu szedłem na samym końcu i nie odzywałem się do nikogo.
- Panie premierze. – ojciec Johna otworzył drzwi przed Anglikiem i wszyscy weszliśmy do ogromnej sali konferencyjnej z ogromną sceną przy przeciwległej ścianie.
- Niestety teraz musimy państwa opuścić. – odezwał się tata. – Życzę udanego oglądanie.
 Razem z panem Trackersem zeszli na sam dół do sceny i zniknęli za ogromną kurtyna. Mama, ja i żona Oskara udaliśmy się na nasze miejsca i czekaliśmy na rozpoczęcie przedstawienie. Buzia pani Trackers nie zamykała się do chwili, gdy wszystkie światła nagle zgasły.
 Przed kurtynę wysunął się wielki ekran na całą ścianę, a na nim zaczęło rosnąć logo firmy Technology International. Gdy już osiągnęło odpowiedni obraz zniknęło, jakby ktoś wyłączył bardzo stary telewizor. Jakiś pan siedzący obok mnie zażartował, że to wszystko na dzisiaj i można już wychodzić. Z grzeczności zaśmiałem się, ale wiedziałem, że to nie jest prawdą.
 Nagle pojawił się sceny związane z wojną poczynając od starożytności po czasy dzisiejsze. Oblężenia miast, walki rycerzy na polach, wystrzały z armat, I Wojna Światowa, potem druga i na końcu tak zwana „Walka o ludzkość” przedstawiająca powstanie magików przeciwko ludziom. W między czasie słychać było głos komentatora.
- Od zarania dziejów ludzkość prowadziła wojny, przez które ginęło miliony niewinnych osób. – pokazano zdjęcia zamordowanych dzieci i kobiet podczas plądrowania Rzymu przez plemiona barbarzyńskie. – Czy zawsze tak musi być?
- Teraz kiedy tak szybko narasta postęp technologiczny, powstają jeszcze okrutniejsze bronie masowego rażenia. – pokazano oba wybuchy atomowe w Japonii, w czasie II Wojny Światowej. – Czy tylko do tego służy nauka?
- Teraz ludzkość nęka nowy wróg, o wiele groźniejszy niż poprzednio. – po kolei wyświetlały się zdjęcia największych tyranów na świecie. Po zdjęciach zbrodniarzy i ich najgorszych wyczynów przyszła kolej na bardziej współczesne obrazy ukazujące osoby uprawiające magię. Wiele osób nie ukrywało swojego oburzenia i otwarcie mówiło, co o nich myślało. – Czy nie można z tym walczyć, bez odnoszenia jakichkolwiek strat?
- Otóż można. Dzięki najnowszym badaniom Technology International, świat w końcu może być bezpieczny, a wasze dzieci spać spokojnie. Mam zaszczyt przedstawić państwu twórców tego pomysłu, którzy więcej o nim opowiedzą: Karol Wolf i Oskar Trackers!
Na scenę wszedł tata oraz ojciec Johna. Widownia przywitała ich gorącymi oklaskami. Obaj panowie ukłonili się i zaczęli machać w każdą stronę tłumu.
- Dziękujemy państwu. – starali się stłumić oklaski, lecz na razie nie udało im się i musieli odczekać parę sekund na wygłoszenie mów. – Bardzo państwu dziękujemy. Kiedy razem z moim przyjacielem Oskarem zakładaliśmy Technology International nie mogliśmy nawet śnić, że w przeciągu parunastu lat, nasza firma zajdzie tak daleko.
- To tylko dzięki wam udało nam się dojść do tego, czym stało się nasze TI. Jesteśmy waszymi dłużnikami, a teraz przychodzi pora, aby spłacić ten dług.
- Chcielibyśmy państwu przedstawić owoc naszych kilkuletnich badań. Dzięki temu wszystkim nam będzie żyło się lepiej i bezpieczniej. Nie będziecie musieli się obawiać, że wasze dzieci zostaną zaatakowane w drodze do szkoły, że wasze domy nie zostaną spalone przez magików. – tata spojrzał na pana Trackers’a. – Powiedzmy to razem.
- Przed państwem… Strażnik v2.0 – w między czasie ekran został znowu zwinięty i na znak ojca kurtyna rozsunęła się ukazując trzy, nowe, wypolerowane roboty. Tłum zaczął jeszcze głośniej klaskać, wszyscy zaczęli z podziwem komentować jakie one są piękne.
- Nasz robot jest cudem nauki i dzieckiem technologii. Nie ma żadnych problemów technicznych. Wykonuje każde zaprogramowane mu polecenie. – piękna hostessa przyniosła tacie specjalnego pilota, do ręcznego sterowania maszyną. Ponaciskał sekwencję guzików i wszystkie trzy roboty stanęły na baczność i zasalutowały. – Pierwsze roboty wyruszą na amerykańskie ulice już za pół roku.
- Zgadza się Karolu, te roboty są niesamowite, ale czy na pewno będę wystarczająco silne, aby wytrzymać atak z stronny magii? – Oskar spojrzał na mojego tatę, a potem na tłum, który grzecznie kiwał głową.
- Nie martw się mój drogi przyjacielu, te urządzenia są wykonane z stopu tytanu i żelaza, a wszystkie obwody mają pokryte złotem. Dzięki temu wytrzymają nawet najgorsze uderzenie. Dodatkowo roboty zaprogramowane są tak, aby umiały same siebie naprawić, bądź innych towarzyszy, którzy nie mogą tego zrobić. – tata zaśmiał się i znowu ponaciskał parę przycisków i jeden robot całkowicie się rozleciał, a dwa pozostałe zaczęły go składać z powrotem. – Widzisz?
- To robi wrażenie, ale jakoś nadal mnie nie przekonało do kupna tych maszyn.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi i wprowadziłem szereg nowych uzdolnień, które tylko firma TI jest w stanie zaserwować. Otóż roboty idealnie dostosowują się do każdych warunków w jakich się znajdują. Pod wodą wysuwają im się turbiny, dzięki którym mogą osiągnąć zawrotną prędkość, oraz co najważniejsze potrafią zmienić kolor swojego pancerze. Patrz uważnie. – znowu nacisnął kilka guzików i z podłogi wysunęła się platforma, która przypominała pustynię lodową. Złożony już w całość robot wszedł na nią.
- Skanowanie terenu. – odezwał się, co wywołało jeszcze większą radość w publiczności. – Skanowanie terenu zakończone. Uruchamiam tryb maskowania.
 Pokrycie robota nagle zaczęło się zmieniać i po chwili był cały biały. Prawie całkowicie się zlewał z otaczającym go środowiskiem. Nawet mnie coś takiego zaszokowało i od razu zacząłem głośno klaskać, a reszta poszła za moim przykładem.
- No dobrze, przyznaję, że robi wrażenie, ale o ile mnie pamięć nie myli, to ten robot miał nas bronić, a nie sam się ukrywać? Jak wyposażyłeś go?
- Z ogromną przyjemnością przedstawię państwu uzbrojenie naszego Strażnika. Standartowo wyposażony on jest w trzy karabiny maszynowe, dwa małe przyczepione do jego rąk i jeden większy wyjmowany zza pleców. – robot na manekinie pokazał najpierw dwa mniejsze, które posiatkowały kukłę, a trzeci rozerwał ją na strzępy. Całe szczęście, że to nie ja stałem w tamtym miejscu, bo coś podobnego przytrafiłoby się mi. – Tyle z broni palnej. Oczywiście zestaw magazynków zapasowych również przewidziany jest w pakiecie.
- Oprócz tego wysuwane ostrze z nadgarstka, które jest w stanie przeciąć na pół każdą przeszkodę. – piękna lśniąca stał wysunęła się z ręki robota, które jednym machnięciem ręki przecięło na pół drugiego manekina.
- Laser. – trzeci manekin posiadał małą dziurkę  w głowie, która powstała w przeciągu jednej sekundy po dotknięciu czerwonej wiązki. Czwarta kukła stopiła się pod wpływem miotacza płomieni, a piąta zamarzła przez kreator lodu.
- Jest jeszcze cały zestaw strzałek różnego rodzaju, paraliżujących, trujących, wybuchowych, obezwładniających, wszystkich o jakich pomyślicie, oraz wiele innych gadżetów, których samo wyliczanie zajęłoby parę godzin.- westchnął -  Na sam koniec zostawiłem najlepszy gadżet. Rakietę samonaprowadzającą. Tego jednak nie jestem w stanie państwu pokazać, ponieważ siła jej rażenia mogłaby poważnie uszkodzić nasza placówkę.
- Muszę przyznać Karl, że przekonałeś mnie do zakupienia tego robota.
- Dziękuję Oskarze za twoje słowa. – ojciec uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że państwo również są usatysfakcjonowani i będziecie chcieli zakupić nasz produkt.  Tymczasem żegnamy się z państwem. Do zobaczenie. – obaj ukłonili się i publiczność pożegnała ich jeszcze głośniejszymi brawami. Pojedyncze osoby nawet wstały z swoich miejsc, wśród nich byłem między innymi ja.
 Prezentacja wypadła znakomicie, wszystko poszło w stu procentach idealnie, bez żadnego zbędnego opóźnienia, czy pomyłek. W korytarzu dołączył do mnie i mamy tata, któremu każdy napotkany gość składał gratulację.
- To było wspaniałe Karolu. – mama pocałowała ojca. Później ja mu jeszcze pogratulowałem i razem udaliśmy się do jego biura, gdzie czekali na nas przedstawiciele ONZ.
- Panowie przepraszam, że kazałem wam tyle czekać, ale musiałem się udać po swoją rodzinę. – na chwilę wszystkie twarze zwróciły się w moją i mamy stronę, ale po chwili przenieśli wzrok na tatę.
- Chcielibyśmy pogratulować stworzenie idealnej maszyny i z dumą mogę ogłosić, że Organizacja Narodów Zjednoczonych postanowiła zakupić dla każdego kraju członkowskiego po zestawie Strażnika v2.0. – tata był cały uradowany, zresztą tak samo jak ja, ale on umiał to bardzo dobrze utemperować.
- To zaszczyt dla mnie. – wszyscy podpisali umowę o zrobienie robotów i po kolei ściskali mojemu tacie rękę. W tej chwili byłem bardzo dumny z bycia częścią tego historycznego momentu. Dopiero jak wszyscy już wyszli krzyknąłem z radości i razem z mamą uściskaliśmy tatę. – Trzeba to uczcić. W szafce mam szampana.
 Podszedłem do komody przy biurku i otworzyłem pierwszą lepszą półkę, a w środku znajdował się cały minibarek. Cicho się zaśmiałem pod nosem i wyjąłem szampana, oraz trzy kieliszki. Korek wystrzelił mi w górę, kiedy go otwierałem, a piana poleciała na perski dywan. Jednak nikt się tym nie przejmował i już po chwili wznieśliśmy toast.
- Za Wolfów. – powiedzieliśmy wspólnie i stuknęliśmy się kieliszkami. Podróż powrotna do Los Angeles była o wiele zabawniejsze, niż wyjazd z niego. Tata ciągle opowiadał jak bardzo się stresował przed wejściem na scenę, aż z tego wszystkiego Miranda musiała na szybko przygotować mu zielonej herbaty na uspokojenie.
-  I wtedy lektor wyczytał moje imię i nazwisko, a ja ciągle trzymałem filiżankę z herbatą, gdyby nie Miranda wyszedłbym na środek razem z nią.
- Cała szczęście, że w porę złapała ciebie. Ludzie pomyśleliby, że chcesz z nich zażartować i część na pewno wyszłaby. – w ciszy i z uśmiechem przysłuchiwałem się ich rozmową na ten temat, oraz wiele innych, aż nie dotarliśmy do restauracji „Celebrytka”, najdroższego i najbardziej ekskluzywnego lokalu w całym mieście. Stolik trzeba zamawiać tutaj z miesięcznym wyprzedzeniem, ale jak ma się na nazwisko Wolf wystarczy telefon do szefa i zawsze coś się znajdzie.
- Dzisiaj jest wielki dzień dla nas wszystkich. – odezwał się ojciec, kiedy wszyscy zajęliśmy swoje miejsca. – Podpisanie kontraktu i osiemnaste urodziny jedynego syna. Ten dzień przejdzie do historii.
- Chętnie wypiję za ten dzień. – wznieśliśmy kolejny toast, tym razem za 28 czerwca. Przez następną godzinę razem siedzieliśmy w restauracji, aż przynieśli dla nas rachunek i trzeba było się zbierać do domu.
- Kochanie, razem z tatą zauważyliśmy jak bardzo zależy tobie na przyjęciu urodzinowym. Dlatego mamy nadzieję, że kroki przez nas podjęte spodobają się tobie. My w każdym razie nie będziemy wam przeszkadzać w zabawie. Spotkamy się jutro, po zabawie. – pocałowała mnie mama w policzek, a tata uścisnął moje ramie i oboje odjechali limuzyną w stronę przeciwną niż nasz dom. Byłem bardzo ciekaw co miała na myśli mama mówiąc o „środkach, przez nich podjętych”.
 Spojrzałem na telefon i zobaczyłem, że dostałem SMS-a od Alicji: 
 Wszyscy czekają na ciebie. Kocham cię. <3

 Zaśmiałem się i wezwałem taksówkę, nawet zapłaciłem kierowcy ekstra, aby dojechał na miejsce jak najszybciej. Na ulicy zauważyłem ogromną ilość samochodów zaparkowanych na ulicy, oraz głośno grającą muzykę, dobiegającą z mojego domu. Zapłaciłem kierowcy i ruszyłem na spotkanie z nieuniknionym. Przez następną godzinę mogłem w pełni cieszyć ostatnimi chwilami w swoim życiu.