poniedziałek, 16 września 2013

Rozdział 2 Jak to było z tą grawitacją?

-Alex! Alex wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły – to nasza sprzątaczka Anna, ale ja mówię na nią Ann. Jest może nie tyle sprzątaczką, co raczej panią domu. To właśnie ona pilnuje, aby reszta służby wykonała swoją pracę idealnie, odbiera pocztę, robi mi śniadania do szkoły i co najważniejsze o wszystkimi mi w porę przypomina i wyprzedza moje myśli. Kiedyś jak zapomniałem o urodzinach mamy, to właśnie ona kupiła dla niej prezent, a ja go tylko wręczyłem. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.
- Jeszcze pięć minut! – muszę nieźle się nakrzyczeć, aby mogła usłyszeć przez zamknięte drzwi.
- Pięć minut temu, było piętnaście minut temu. Spóźnisz się znowu do szkoły!
- No to będę spóźniony! – jej matkowanie czasami doprowadza mnie do szaleństwa, nawet wyspać dobrze nie da. Każdego poranka jest tak samo: „Wstawaj! Czas do szkoły! Nie możesz się spóźnić.” - to już się robi nie do wytrzymania.
- Przypominam, że jeszcze jedno spóźnienie, a możesz zapomnieć o tej imprezie u Johna – CHOLERA! Całkowicie o tym zapomniałem. John to mój najlepszy kumpel. Znamy się od urodzenia, gdyż jego ojciec i matka mają 50% Technology International, a drugą połowę mają moi rodzice. Chłopak co roku urządza imprezę w wakacje. Jest to najdzikszy dzień w roku. Każdy kto się liczy w mieście będzie na niej, myśl o samym nie pójściu na nią przeraża mnie.
 Szybko wstaję i ubieram się, otwieram drzwi, a przed nimi stoi Ann w swoim fartuchu.
- Już jestem gotowy, widzisz? - posyłam jej swój niezawodny uśmieszek, a ona nadal mi się przypatruje.
- Lepiej zachowaj dla tanich panienek ten uśmiech. - jej ton jak zwykle był pozbawiony wszelkich emocji, w sumie to lubię to w niej. Nigdy nie daje się ponieść emocją, wszystko dwa razy przemyśli. Dobrze jest mieć kogoś takiego obok siebie.
- Wiem, że nie możesz mu się oprzeć. -  mijając ją w progu daje jej buziaka w policzek, a ona tylko kiwa głową.
- Ja nie wiem, dlaczego one wszystkie tak za tobą latają. Tak przy okazji, to śniadanie czeka na ciebie od kwadransu. A zrobiłam twoje ulubione śniadanie!
- Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś. – Z paniką w głosie zbiegam z schodu, a pięć ostatnich pokonuję długim skokiem, jeszcze parę długich susów i znajduję się w przestronnej jadalni połączonej z kuchnią.  Na długim stole dostrzegam nakrycie dla jednej osoby. Szybko siadam na krześle i odkrywam zastawę. Na talerzu jest jajko sadzone i smażony bekon. Do tego chrupiące tosty i szklanka soku pomarańczowego. Uwielbiam to śniadania, mógłbym je jeść codziennie ale Ann upiera się, że bym przytył i żadna dziewczyna nie chciałaby spojrzeć na mnie. Przecieram ręce, oblizuję górną wargę i zabieram się do konsumpcji. Jem bez opamiętania, wszystko naraz i jak najszybciej. Nastawiam uszy i słyszę jak Ann schodzi po schodach na tych swoich szpilkach. Mama tego nienawidzi, uważa, że to popsuje nasz marmur sprowadzany, aż z afryki. Mnie to zwyczajnie nie obchodzi.
- I jak smakuje? – pyta zaciekawiona.
- Okłamałaś mnie. Mówiłaś, że jest już zimne. – posyłam jej oskarżycielskie spojrzenie, a ona się tylko śmieje z tego.
- Naprawdę? Nie przypominam sobie tego. - i jeszcze będzie zgrywała niewiniątko. Dzisiaj nie ma już dobrej służby, oj nie ma.
- Rodzice już poszli?
- Tak jakąś godzinę temu, państwo Trackers zwołali posiedzenia zarządu. – małe wyjaśnienie dla wolno myślących, państwo Trackers to oczywiście rodzice Steve’a.
- Ciekawe o co chodzi?
- Nie wiem, nie pytałam, a zresztą i tak bym się nie dowiedziała. – to prawda, rodzice rzadko kiedy mi coś mówili o swojej pracy, a już w szczególności Ann. Raz jak o coś spytała to była niezła awantura i musiałem powstrzymać mamę, aby nie wyrzuciła jej dyscyplinarnie.
 Od tego momentu praktycznie w ogóle z nimi nie rozmawia, tylko jeśli chodzi o sprawy domu. Rodzice mają jakąś fobię na jego punkcie, w sumie to bardziej mama się tym przejmuje. Lubi jak wszystkie sąsiadki dookoła chwalą ja za pięknie urządzony ogród, nienaganny porządek i mocną rękę do służby. Ale prawda jest taka, że wszystkiego musi pilnować Ann, ona sama nic nie robi z wyjątkiem urządzania tych swoich przyjęć.
 Czy lubię spędzać czas z rodzicami? Nie. To nie dla mnie, jeśli spędzamy z sobą zbyt wiele czasu dochodzi do niepotrzebnych kłótni, tak więc wszystkie głupie święta to czas w którym lepiej nie przechodzić obok naszej posiadłości, bo można oberwać wazonem. Głównie to są moje sprzeczki z ojcem, jak on mnie umie wyprowadzić z równowagi. Ten człowiek zająłby pierwsze miejsce najbardziej irytującego ojca w rankingu gazety The Times. Ann „pociesza” mnie, że to z  powodu tego, że jesteśmy bardzo do siebie podobni. Jak pierwszy raz to usłyszałem, to najnormalniej w świecie wyśmiałem ją. Ja i on? Proszę was. Różnimy się pod każdym względem, nie będę wymieniał wszystkiego, bo mi się najnormalniej w świecie nie chce.
- Co dzisiaj będziesz robił? - głupią ciszę przerywa jakże nieoczekiwane i trudne pytanie pani domu. Ja na to tylko wzruszam ramionami.
- Może skoczę z spadochronu do Wielkiego Kanionu i rozbiję sobie głowę o kamienie podczas upadku?
- Tak jestem pewna, że gazety szybko by to wychwyciły. „Przyszły miliarder łamię sobie kark podczas skoku. Czy akcję MI ucierpią na tym?” - lekko się uśmiecham w odpowiedzi na jej komentarz.
- Bardziej by się tym drugim przejęli niż moją śmiercią. - Ann kładzie mi rękę na ramieniu.
- Wiesz, że rodzice cię bardzo kochają i chcą zapewnić ci jak najlepszą przyszłość.  
- Taak wiem. To dla mojego dobra. - ile razy już słyszałem te słowa od rodziców. „To dla twojego dobra. Żebyś nie musiał tak ciężko pracować, jak my na początku.” Rzygać mi się chce na samą myśl o tym.
 Kończę jeść ostatniego tosta i odchodzę od stołu. Dzięki morałom Ann pogorszył mi się humor, ale tylko odrobinę.
- To ja idę do szkoły. - biorę z przedpokoju kluczyki do mojego mustanga i schodzę piętro niżej do garażu. To już mój trzeci samochód, poprzednie dwa skasowałem. To nie była całkowicie moja wina. Czerwone Porche uderzyło w słup jak wracałem z imprezy, na szczęście nic się nie stało, ale mama zrobiła niezłą aferą. Podała zarząd drogowy do sądu i o dziwo wygrała sprawę. Drugi samochód, czarne BMW zjechałem podczas nielegalnego wyścigu. Mówię wam, co to był za wyścig, już prawie wygrałem, ale frajer, który się ze mną ścigał rozlał olej na drodze i zaliczyłem dachowania. Tym razem już nie było tak przyjemnie, ojciec dostał jakiejś furii i przez następny miesiąc miałem całkowity zakaz na wszystko. Ledwo co to wytrzymałem. Teraz staram się oszczędzać tego Mustanga z jednego powodu. Jest to prezent od Alicji na naszą trzecią rocznicę.
 Wsiadam do środka, przekręcam kluczyk w stacyjce i czuję to. To uczucie jest nie do opisania, to tak jakby jakaś specjalna więź łączyła mnie z tym samochodem. Może to z powodu, że jest to prezent od ukochanej, ale szczerze to mnie nie interesuje. Teraz liczę się ja i to cacko.
- Tęskniłeś? - przejeżdżam ręką po tapicerce i lekko go pieszczę, prawą nogą dociskam pedał gazu i po całym garażu roznosi się głośne mruczenie. Nie ma lepszego samochodu w całym LA.
 Otwierają się wrota do wolności i ruszam jeszcze zanim się otworzą do końca. Centymetry dzielą drzwi od moich włosów, ale ja się nie dam zamknąć, nie dopóki jestem w tym samochodzie. Sądzę, że lepiej znam ten samochód niż własny dom, teraz jesteśmy jednością.
 Słońce grzeje jak zwykle i wyjmuję swoje okulary przeciwsłoneczne. Możecie mówić co sobie chcecie, ale czarno-różowe oprawki Ray Ban'ów dobrze na mnie leżą. Tylko czasami Alicja się denerwuje, bo nie ma w czym chodzić. Najpierw muszę minąć aleję bogaczy, w sumie to nie są bogacze, tylko takich chcą udawać. Nikt nie dorasta rodzinie Wolf pod względem pieniędzy i wpływów, tak więc wszyscy tutaj są nieźle zazdrośni o naszą kasę i tylko czekają na jakiś błąd.
 Najlepszy przykład, to Frank Putch, prowadzi on „konkurencyjną” firmę technologiczną do MI. Tylko, że dużo im brakuje, bo jak na razie to mój ojciec zbiera wszystkie większe kontrakty, resztę zostawia dla takich płotek jak Putch Enterprise. Oczywiście na co miesięcznych  bankietach mamy wszyscy są dla siebie mili, grzeczni i nad wyraz uprzejmi. I na każdym z tych widowisk państwo Putch starają się spiknąć mnie z ich brzydką jak noc córką Penelopą. Matko jeszcze nigdy nie widziałem brzydszego dziewczęcia niż ona. BLEE. Nie będę o niej mówił, bo szkoda na to czasu i mojego zdrowia. Tak więc sami widzicie, że sąsiadów nie mamy zbytnio udanych.
 W końcu wyjeżdżam z tej trupiarni i zaczyna się prawdziwe miasto aniołów. Chyba nigdy nie wyjadę na stałe z tego miasta, podróże, podróżami, ale to miasto ma swój niezapomniany klimat. Plaża, palmy fajne dziewczyny w bikini, nocne kluby, takie życie do mnie pasuje. Już na starcie mijam grupkę dziewczyn, akurat dziwny zbiegiem okoliczności muszę stanąć na światłach.
- Może podwieźć gdzieś!  - uśmiecham się szeroko do nich. Na początku są trochę nieśmiała i obgadują coś w grupie. W końcu jedna podchodzi do mnie, wydaje się najładniejsza z całej watahy.
- Nie wiem czy masz odpowiednią skrzynię biegów. - dobrze, że mam na sobie okulary przeciwsłoneczne i nie widzi jak cały czas gapię się na jej cycki, a trzeba przyznać, że jest na co.
- Wejdź i sama się przekonaj. - nacisnąłem na pedał gazu. Dziewczyna pomachała swoim koleżanką i wskoczyła na miejsce pasażera.
- Hmm całkiem wygodnie. - trochę pokręciła się na siedzeniu. Nieźle się na nią napaliłem, oczywiście w ramach rozsądku. Alicja by tego nie pochwaliła, ale czego nie widzi i tak dalej.
- Wiem. - gwałtownie przyśpieszyłem. Blondynka krótko zapiszczała z radości i wtedy poczułem jak łapie mnie za kolano. Nie było to takie dziwne, wiele dziewczyn tak robi, z czasem można się do tego przyzwyczaić. Tylko, że ona posunęła się o krok dalej i zaczęła jeździć dłonią po moim udzie. Wiecie jak musiałem się powstrzymywać, żeby nie zjechać gdzieś na pobocze? To była najtrudniejsza droga do szkoły w całym moim życiu.
 Złapałem ją za rękę w ostatniej chwili, bo już miała zamiar zabrać się do mojego rozporka. Zdjąłem okulary i spojrzałem na nią.
- Ale jesteś piękna. - delikatnie pocałowałem ja w dłoń i niby przez przypadek zjechałem na przeciwny pas. Coraz szybciej zbliżaliśmy się do dostawczego samochodu z naprzeciwka, a ja nadal na nią patrzyłem. Dopiero po chwili zorientowała się co się dzieje i zaczęła panikować.
- Uważaj!! - krzyknęła przerażona. Ja spokojnie spojrzałem na jezdnie i w ostatniej chwili zjechałem na nasz pas.
- Przy mnie nic ci nie grozi mała. - dotknąłem jej włosów. Jak na razie była w szoku i ciężko oddychała, dopiero później razem zaczęliśmy się śmiać z całej sytuacji.
- Jesteś niepoważny. - uderzyła mnie lekko w ramię, a ja na to jeszcze głośniej się śmiałem.
- To gdzie cię podwieźć?
- Do salonu kosmetycznego na skrzyżowaniu 3 i 10.
- Jak pani rozkaże. - dobrze, że akurat jechaliśmy ulicą 9 i po paru minutach znaleźliśmy się pod salonem. Nie był to zbytnio ekskluzywne miejsce, raczej dla osób, które nie mają kasy na kogoś lepszego.
- Spotkamy się kiedyś?
- Zadzwonię. - mrugnąłem do niej i odjechałem
- Ale nie podałam ci mojego numeru!! - ale tego już nie usłyszałem. Na chwilę zerknąłem w tylne lusterko i zobaczyłem jak stoi przed tym salonem i patrzy się jak odjeżdżam. Kolejne złamane serce. Jestem taki niedelikatny.
 Dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć zajeżdżam na szkolny parking. Biorę swoją torbę z tylnego siedzenia i ruszam w stronę budynku. Szkoła jak szkoła, nudna. Dzieciaki biegają wokół niej, krzycząc i wymieniając się jakimiś głupimi kartami. Coraz bardziej mnie to denerwuje.
 W środku wcale nie jest lepiej. Budynek niby odnowiony, ale nadal wygląda okropnie. Ciasny korytarz, jeszcze do tego po obu stronach znajdują się szafki dla uczniów jak w jakimś zwykłym ogólniaku. Masakra. Ale nic na to nie mogę poradzić, trzeba jakoś wytrzymać ten ostatni rok. Jeszcze tylko parę miesięcy i wyjdziemy z tej budy raz na zawsze. Znając inteligencję niektórych znajomych, to oni zostaną tu jeszcze na parę lat.
 Po drodze mijam kolegów, koleżanki i jakieś nic nie warte osoby i nagle dostrzegam ją. Najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Jej długie czarne włosy w nieładzie opadają jej na plecy, długie nogi, krótka spódnica, wystrzałowa koszulka. Ideał, anioł. Jakbym mógł, to zakochałbym się w niej po raz drugi. Podchodzę do niej i przyciągam do siebie, zanim zdąży coś powiedzieć otwieram jej usta w pocałunku. Już się chyba powoli zaczyna przyzwyczajać do tego, bo z dnia na dzień jest w coraz mniejszym szoku. Koleżanka z którą rozmawiała zanim brutalnie im przerwałem, patrzy się na nas jak na idiotów.
- Dobra przestańcie już, bo nie dobrze mi się robi. - Tracy nigdy nie grzeszyła rozumem, ale szczyciła się szczerością i dosadnością. Chyba dlatego Alicja z nią trzymała, zawsze umiała jej doradzić w sprawie stroju czy czegoś tam.
- A co zazdrosna jesteś? - objąłem swoją dziewczynę w talii i spojrzałem na tą rudą małpę. Tak ona ma rude włosy, ale nie naturalnie rude, tylko sobie farbuje.
- O ciebie? - zaśmiała się. - Chyba w twoich snach.
- Ej, ej musicie się zawsze kłócić przy każdym spotkaniu? - Alicja zdążyła się wtrącić, bo już miałem jej nieźle dogadać.
- Nie, nie musimy. - pocałowałem ją w policzek. Tracy się sztucznie uśmiechnęła.
- Może pójdziemy już pod klasę? Nie mam zamiaru narazić się Crugerowi po raz kolejny.
- A co? Z nim nie tak łatwo się przespać? - nie mogłem się powstrzymać. Jakbyście widzieli jak obie na mnie spojrzały, myślałem, że już nie żyję i trafiłem do piekła. Na szczęście żadna się nie odezwała. Po drodze spotkaliśmy frajera Dinklse'a. Właściwie Howarda Dinklse'a, chłopaka, który dostał się tutaj ponieważ dostał stypendium za wysokie osiągnięcia w nauce. Tak naprawdę to zwykły kabel, który skarży się wszystkim za najmniejsze przewinienie. Nic dziwnego, że nikt za nim nie przepada, nawet nauczyciele mają czasami go dosyć.  Wystarczy na niego spojrzeć i od razu widać, że nie należy do naszego grona. Jakieś afro na głowie, koszula w spodniach, szelki, kto normalny się tak ubiera.
- Hey Dinklse co to? - pokazałem na sufity i ten jełop podąży wzrokiem za moim palcem. Tymczasem drugą ręką zrzuciłem jego książki i zeszyty na podłogę. - Na pewno nie twoje książki.
 Wywołało to ryk śmiechu na cały korytarz, wszyscy którzy znaleźli się w pobliże płakali z śmiechu, zresztą jak zawsze. Razem z Johnem lubimy czasami poznęcać się nad nim.
- Daj mu już spokój. - przez śmiechy udało się usłyszeć piskliwy głosik Penelopy Putch. - Przestań się z niego nabijać.
- Uuuuuu.
- Ej, Putch co go tak bronisz? To twój chłopak? - podeszła do niej Alicja i zmierzyła ją wzrokiem. Nienawidziła jej z całego serca.
- Nie... ja..- ta jak zwykle zarumieniła się i jej cała odwaga tak szybko jak się pojawiła, to w takim samym tempie zniknęła. Szybko odeszła z miejsca i weszła do sali.
- Ciekawe gdzie kupiłaś tą kiecką? Chyba na wyprzedaży w lumpeksie. - znowu rozniosły się krzyki i śmiechy, a Tracy przybiła z Alicją piątkę.
- Jesteś niemożliwa. - szepnąłem jej do ucha.
- Tak jak ty. - zaczęliśmy się całować na korytarzy, aż przerwał nam nauczyciel. Pan Cruger nauczał fizyki w tej szkole i był nawet spoko, jak na nauczyciela.
- Nie chcę wam teraz przeszkadzać w czymś, ale lekcja się właśnie zaczęła. - zaczął stukać butem o podłogę.
- Dzień dobry panie profesorze. - oboje szeroko się do niego uśmiechnęliśmy i weszliśmy do klasy.
- Już dosyć tego podlizywania się i wchodźcie do sali. - zrobiliśmy tak jak chciał. Moje stanowisko znajdowało się praktycznie na samym początku sali. Było tak dlatego, że według Crugera woli mieć mnie i Johna na oku, kiedy będziemy coś rozwalać.
 Cóż mojego partnera jeszcze nie było, więc mogłem zająć miejsce przy oknie. Już miałem kłaść torbę na ławkę, kiedy usłyszałem głos przyjaciela.
- Ani mi się waż zająć mojego miejsca! - wszyscy podskoczyli na miejscu. Nauczyciel spojrzał wilczym wzrokiem na Johna. Sam obiekt zainteresowania przeszedł obok biurka nauczyciela, nawet nie patrząc na niego.
- To  jest moje miejsce. - syknął cicho. Ja usiadłem na miejscu i nie miałem zamiaru mu ustąpić. John chciał mnie zrzucić z krzesła, ale mu się jakoś nie udawało to. Nauczyciel zaczął dla odmiany stukać długopisem o biurko, co nie świadczyło o niczym dobrym. Razem z Trackersem spojrzeliśmy na Crugera i wyszczerzyliśmy się. John usiadł na miejscu obok.
- Nie daruję ci tego. - powiedział nadal uśmiechnięty.
- Ciebie też miło widzieć.
- Jak pamiętacie, a może nie. Tydzień temu pisaliście próbny sprawdzian semestralny. - i znowu zaczęło się. Przyznaję, że nie jestem może najlepszym uczniem, ale kogo to obchodzi? I tak dziedziczę połowę MI, więc będę miał od wszystkiego ludzi. Wystarczyć skończyć ogólniaka, napisać maturę i przebrnąć przez studia, później będę mógł robić co mi się chcę. - Otóż sprawdziłem te wasze wypociny i jednym poszło lepiej, a innym gorzej. Niech ktoś to rozda.
 Oczywiście jako pierwszy rzucił się do tego Dinklse. Głupi prymus wyliże tyłek każdemu, aby tylko dostać lepszą ocenę. Ten pajac nie ma za grosz charakteru, niczego on nie ma. Jak doszedł do naszej ławki i dał mi mój egzamin, było widać jak kącikiem ust uśmiecha się. Jakby był z czegoś dumny, dopiero potem zajrzałem na swoją ocenę i zrozumiałem z czego się tak rechotach. Dostałem F z sprawdzianu, ale nie przejąłem się tym.
- Co dostałeś? - zapytał John. - Bo ja D.
- Chuj cię to obchodzi. - Trackers zabrał moją kartkę i zaczął ją czytać, razem z uwagami od nauczyciela, które nie były pochlebne. Jak skończył czytać parsknął śmiechem.
- Nieudolna próba zrobienia jakiegokolwiek zadania. Brak wszelakich oznak umiejętności czytania z zrozumieniem...
- Powiedziałem ci, abyś się zamknął.
- Dobra, dobra uspokój się. - wskazał palcem na Dinklse'a. - On pewnie dostał A.
- Zaraz zobaczymy. Patrz. - zacząłem składać swoją pracę w prymitywny samolocik z papieru. Ławka Dinklse'a była parę miejsc w lewo od naszej. Dobrze wycelowałem, wziąłem zamach i puściłem go w stronę tego jełopa. Trafiłem w sam środek. Czubek samolotu utkwił mu w tych kudłach i stanął dęba. Wszyscy w klasie zaczęli się cicho śmiać.
- Panie Wolf, czy może mi pan powiedzieć, co pan robi? - Cruger spojrzał na mnie ostro i zabrał samolot z głowy frajera.
- Ja? Ja tylko przeprowadzam doświadczenie fizyczne.
- Tak. I co pan wywnioskował.
- Że kudły Dinklse'a są silniejsze od siły grawitacji.
 Cała klasa ryknęła śmiechem, nawet nauczyciel cicho się zaśmiał, ale od razu przybrał kamienny wyraz twarzy, żeby nikt mu nie mógł zarzucić wyśmiewania uczniów szkoły. Jedynie biedny Howard Dinklse się nie śmiał, tylko zaczął ryczeć jak jakaś dziewczynka. Nawet współczułbym mu, ale jakoś dzień dobroci dla zwierząt wypadał dopiero za miesiąc.
 Resztę zajęć minęła niewiarygodnie szybko, może dlatego, że zwiałem z połowy i razem z Alicją, Trecy, Johnem i paroma innymi osobami piliśmy przez resztę dnia na plaży, wygłupiając się przy świetle zachodzącego słońca.

4 komentarze:

  1. Czekam na kolejny, zeby jakos akcja sie rozwinęła xd Tytuł "Kroniki Magii" bardziej mnie zainteresowal ;p A żarty Alexa i reszty na poziomie podstawowki xd Boze, mam nadzieje nigdy nie spotkac kogoś takiego ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, spokojnie. Wszystko w swoim czasie. xD
      Cieszę się, że podoba się Alex i jego gromada :P

      Usuń
  2. Ojej, biedny Howard :c. Mam nadzieję że będzie coś więcej o nim i o Penelopie bo mogli by być parką <3.

    Podoba mi się ten wątek z samolocikiem :D. A z tego że nauczyciel się zaśmiał miałam beke xD

    Lecę dalejjjj ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu ja wiecznie czytam rzeczy, przez które patrzą się na mnie w domu jak na wariatkę? xD No dobra, może i mają trochę racji, to dziwnie wygląda, jak ktoś siedzi i się śmieje do komputera... x3

    Cuuuuudny rozdział. Dla niedomyślnych: to właśnie on mnie rozbawił (xD. Na codzień takie prostackie żarty kolesi takich jak Alex mocno mnie wkurzają, tu jakoś nie. Nie mam pojęcia czemu.

    Z cyklu 'przyczepmy się do czegoś', znowu zwracam uwagę na błędy. I znowu nie chce mi się zagłębiać w szczegóły... Ach, to lenistwo. Idę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń