Nasza
impreza na plaży trwała tak gdzieś do godziny 22? Dokładnie nie
pamiętam, bo tak się spiłem, że nawet nie wiedziałem jak
wróciłem do domu. Jednak nie płaczcie, nic się nie stało mojemu
samochodowi, ani nikomu innemu. Wiem za to, jak cholernie bolała
mnie głowa po wczorajszej imprezie i teraz mam kaca na długość
całych, kochanych Stanów Zjednoczonych. Jak to się mówi, kto nie
baluje, ten nie zna prawdziwego życia. Chyba zapiszę to sobie w
notesiku jako mądrość dnia. Tak, to dobry pomysł.
Ręką
staram się jakoś wyczuć ten głupi zeszyt, ale zamiast niego
zrzucam swój telefon na podłogę.
-
Zajebiście. - teraz muszę się podnieść z łóżka i pozbierać
wszystkie części do telefonu. Jak to bywa z tymi urządzeniami,
jakaś część zawsze musi się zgubić i takim oto sposobem nie
mogę znaleźć baterii. - No niech cię.
Przez
tą walniętą baterię, która nie wiadomo jaką siłą fizyczną
wpadła pod łóżko, z którego spadłem, na dodatek uderzając się
głową o podłogę. Ból był porównywalny do tego, kiedy
oberwiecie młotkiem w głowę.
-
Ja pierdolę. Tyle zachodu, po głupi telefon. - naprawdę miałem
ochotę rzucić nim o ścianę i znowu położyć się do łóżka.
Jednak zrezygnowałem z tego planu i złożyłem go do kupy.
-
O! Ktoś mnie kocha. - jak tylko włączyłem telefon, dostałem
raport, że przyszedł SMS. Z niecierpliwością otworzyłem go, bo
pewnie był od Alicji. - Od ojca? Co on, pomylił numery?
To
był niezły szok jak zobaczyłem, że wiadomość przyszła od
mojego taty. On nigdy nie wysyłał do mnie SMS-ów, nawet rzadko
kiedy do mnie dzwonił, nie mówiąc już o pisaniu. No cóż, cuda
się podobno zdarzają. W treści napisał, abym się z nim spotkał
w jego firmie, bo ma mi coś ważnego do pokazania.
-
Ciekawe, o co mu chodzi? Będzie musiał trochę poczekać, bo nie
mam zamiaru wyjść z łóżka przed 12. - uśmiechnąłem się i
znowu położyłem spać. Leżałem, leżałem, leżałem, a usnąć
nadal nie mogłem.
Cały
czas rozmyślałem nad tym pieprzonym SMS-em od ojca. W ogóle nie
dawał mi spokoju. Co on może chcieć ode mnie? Przecież nic nie
zrobiłem, nic o czym bym pamiętał. FUCK.
-
Niech mu będzie. - zły wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki
odświeżyć się. Zimny prysznic dużo mi pomógł i mogłem jakoś
racjonalnie o tym pomyśleć, ale nadal nic nie przychodziło mi do
głowy.
Na
szczęście w soboty korki na drogach są o niebo mniejsze niż w dni
robocze i dojazd do MI zajął mi niecałe 40 minut. Sam budynek
korporacji rodziców jest najbardziej rzucającą się rzeczą w
całym Los Angeles, no może z wyjątkiem wzgórza Hollywood. Budynek
wysoki na 200 pięter, z ogromnym logo zamieszczonym od 150 piętra
jest czymś czego nie da się nie zauważyć.
Jako
syn właścicieli firmy przysługują mi pewne ulgi i na przykład
nie muszę przechodzić przez te głupie bramki, tylko osobnym
wejściem, oraz co najważniejsze nie muszę się meldować u
recepcjonistek i czekać, aż dadzą mi głupią plakietkę. Kiedyś
jedna idiotka, którą właśnie zatrudniono zrobiła ten karygodny
błąd i zadzwoniła po ochronę. Z tego co wiem, to teraz czyści
kible w przydrożnych motelach na drodze do Las Vegas. Na samo
wspomnienie o niej pojawia się malutki uśmiech na mojej twarzy.
Mijam
pierwszych ochroniarzy, dwóch przysadzistych byków z którymi
wolałbym nie mieć jakiegokolwiek kontaktu w przyszłości, oraz
recepcje. Dziewczyna, która właśnie rozmawia z kimś przez telefon
na mój widok szybko go odkłada.
-
Dzień dobry panu. - grzecznie i z uśmiechem wita się ze mną. Ja
nawet na nią nie patrzę, tylko idę dalej do wind. Jestem na 100%
pewny, że nie rozmawiała w sprawie zawodowej, możecie zapytać
dlaczego. Jeśli tak, to nie mamy o czym rozmawiać.
Nareszcie
dochodzę do tych wind i jak zwykle tłum chce wejść do jednej, ale
ja nie daję za wygraną i przepycham się na sam początek kolejki.
Niektórzy coś tam mamroczą pod nosami, ale zaraz są uciszani
przez innych, którzy wydają się być bardziej ogarnięci. Wchodzę
do środka jako pierwszy i wciskam odpowiedni guzik, po czym zajmuję
miejsce w prawym rogu.
Zabawnie
to wygląda, ponieważ wszyscy wokół mnie są spięci i wydają się
być czymś zdenerwowani, oczywiście każdy jest ubrany w strój
służbowy (czytaj: garnitur, dla pań czarna spódnica, biała
koszula i marynarka), a ja na luzie się uśmiecham do siebie. Wraz z
całą podróżą coraz mniej osób mi towarzyszy i jak dojeżdżam
do ostatniego piętra, sam opuszczam pustą już windę.
Podchodzę
do biurka asystentki taty, Mirandy i opieram się o blat. Gdy tylko
mnie zauważyła zrobiła wielkie oczy, ale po chwili uśmiechnęła
się.
-
Alex? Co ty tutaj robisz? - po jej tonie wydawało mi się, że coś
jest nie tak i ona nic nie wie o moim spotkaniu z tatą.
-
Przyszedłem do taty. Jest u siebie? - już miałem iść, ale
dziewczyna wstała.
-
Niestety, ale pan Wolf jest bardzo zajęty w tej chwili.
-
To dziwne, bo rano wysłał mi SMS-a i pisał w nim, że chce się ze
mną spotkać. - wyjmuję telefon z kieszeni i pokazuję go jej, a
ona chce mi go zabrać. Bezczelna, gdyby nie to, że ojciec tak ją
lubi już wyleciałaby na zbity pysk.
-
Pokaż mi tą wiadomość.
-
Nie muszę tego robić. - robię się coraz bardziej zirytowany. -
Gdzie jest tata?
-
Nie ma go tutaj. - stanowczo zaprzeczyła, ale nie dam się zwieść
tak łatwo. Zanim zdążyła zareagować wbiegłem do gabinetu ojca.
-
ALEX!! - słyszę jej krzyki za sobą i już po paru sekundach stoi
obok mnie i ciągnie za rękę do holu. W jednym muszę się z nią
zgodzić, nie było tutaj taty. Nikogo nie było. Gabinet stał
pusty. - Jesteś nieodpowiedzialny! Jakby ktoś to zobaczył, oboje
mielibyśmy problemy!
Nie
słucham jej, nie chciałem jej słuchać. Przecież wysłał mi
wiadomość, że chciał się ze mną widzieć i porozmawiać o czymś
ważnym. W sumie, to do niego podobne, napisać jakieś głupstwo, a
później zapomnieć o tym. Jasne, po co się przejmować własnym
synem, Mam go gdzieś.
-
Lepiej jak już pójdziesz Alex. - Miranda podała mi moją torbę i
wskazała rękę w stronę windy. Z trochę opuszczoną głową idę
w wskazanym kierunku i jak jestem już w połowie drogi, to dostaje
olśnienia.
-
Jaki jestem głupi! - krzyczę na cały głos i biegnę w stronę
windy. Kilkakrotnie naciskam guzik i czekam, aż przyjedzie. Wchodzę
do środka i macham uradowany do Mirandy, ta się uśmiecha do mnie
ciepło i również macha do mnie. Ciekawe co sobie o mnie teraz
myśli, pewnie, że do końca mi już odbiło, albo co innego.
Czasami naprawdę moja głupota przewyższa moją urodę, co już
samo w sobie jest czymś niemożliwym.
A
teraz mały materiał dla wyjaśnienia:
Wieżowiec
MI jest biurowcem, to tutaj załatwiane są wszystkie sprawy
papierkowe, administracyjne, prawne itp. To jest tak zwana oficjalna
siedziba, gdzie podpisuje się ważne kontrakty, zaprasza się nowych
pracowników na rozmowę. Nudy, i jeszcze raz nudy. Jednak każda
firma potrzebuje czegoś takiego.
Prawdziwa
zabawa zaczyna się w laboratorium naukowym. Och, tak. Dobrze wiecie
co mam na myśli. Laboratorium MI jest to cały kompleks mniejszych
podzespołów, które razem tworzą praktycznie całe miasto. Z
powodów prawnych, wszystko mieści się pod ziemię na pustyni
kilometr na wschód od miejscowości Lancaster.
To
właśnie tam powstają wszystkie wynalazki pod którymi podpisuje
się MI. Prawdziwy raj dla każdego maniaka gadżetów. Na obecną
chwilę mieszka tam około 100.000 robotników plus osoby sprzątające
i robiące jedzenie. To prawdziwa kolonia, ale warto się starać o
posadę tam, gdyż tworzenie maszyn jest tutaj na zupełnie innym
poziomie, niż u konkurencji, gdzie trzeba dojeżdżać do pracy.
Tutaj trzeba żyć technologią.
Ale
się rozmarzyłem na ten temat. Oczywiście dostęp do tej placówki
jest o wiele trudniejszy z oczywistych powodów, ale nic nie jest w
stanie powstrzymać Alexa Wolfa. I radzę wbić, to sobie do głowy,
bo nie zamierzam się powtarzać.
Wybiegam
z siedziby MI i wsiadam do swojego mustanga. Już po paru minutach
jadę autostradę w kierunku Lancaster. Znowu czuję się dziwnie
podniecony, że jednak ojciec nie zawiódł mnie i naprawdę chce się
ze mną spotkać. Naprawdę zaczynam się rozczulać nad sobą,
trzeba coś z tym zrobić. Niestety, ale chyba moja podróż do
laboratorium trochę się przedłuży, ponieważ zbliżam się do
ogromnego korka. Powoli zaczynam hamować, aż w końcu staję. Gaszę
silnik i wychodzę z samochodu.
-
No kurwa. - mruczę zły i idę przed siebie. Na szczęście po
drodze mijam policjanta, który zmierzał w moją stronę. - Co się
stało?
-
Był wypadek samochodowy i ruch na razie został wstrzymany na
wszystkich pasach. - widać było, że grubasowi śpieszyło się do
najbliższej paczkarni, bo ledwo co zdołał mi powiedzieć.
-
Kiedy to naprawicie! - muszę krzyknąć, aby mnie usłyszał.
-
To potrwa jeszcze parę godzin. - glina wsiada na swój skuterek i
jedzie w kierunku LA. W tej chwili miałem ochotę komuś
przypierdolić. I to mocno. Wróciłem do samochodu, trzasnąłem
drzwiami i włączyłem radio na maksa. Pozostaje mi czekać, aż te
dupy wołowe otworzą ruch.
W
międzyczasie może opowiem wam jakąś ciekawą historyjkę?
Będziecie zachwyceni. Okey to zaczynam.
Dawno,
dawno temu...
Zgrywam
się xD
Ale
teraz na serio.
… za
siedmioma...
Znowu
się daliście podpuścić.
Jakieś
dwa miesiące temu miałem swoją pierwszą lekcję tańca. Dzień
był jak zwykle upalny i słoneczny, więc o pogodzie nie ma co dużo
opowiadać, więc mogę przejść do konkretów. Zajęcia miały
zacząć się o godzinie 11:30, ale ponieważ instruktorka się
spóźniła, to zaczęliśmy 15 minut później.
Nauczycielka
ma na imię Joanna i niezła z niej wariatka. Mówię wam, jeszcze
nigdy nie spotkałem tak pokręconej kobiety, pokręconej oczywiście
na ten dobry sposób. Ona jest pełna życia i energii, a taka
drobniutka, ja nie wiem gdzie to wszystko jej się mieści. Muszę
dodać, że jest dosyć ładną blondynką.
Zajęcia
zaczęliśmy od krótkiego ćwiczenia na pamięć. Wszyscy musieli
stanąć obok siebie w kółku i zapamiętać wszystkie imiona osób
znajdujących się po naszej prawej stronie. Na moje nieszczęście
stałem praktycznie na końcu i musiałem zapamiętać wszystkie 10
IMION! Ale co to dla mnie, nie takie rzeczy się w życiu robiło.
Miałem tylko problem z zapamiętaniem chłopaka, który stał
centralnie obok mnie. No sorry, ale matka nie mogła dać mu
łatwiejszego imienia tylko Hierofant?
Potem
mieliśmy rozgrzewkę. To była jakaś porażka. Dzieliło się to na
trzy powiedzmy zestawy. Pierwszy polegał na rozciąganiu mięśni.
Były to naprawdę trudne ćwiczenia, ale Asia tak wszystko wymyśliła
i zrobiła z tego taniec. Było trochę figur klasycznych, ale i
znalazły się ruchy typowo hip-hopowe. Już po paru ćwiczeniach
czułem jak mięśnie mi się rozrywają na strzępy, ale nie
poddałem się. Później była sekcja koordynacyjna, dzięki tym
ruchom mieliśmy poprawić swoją sprawność ruchową. To głównie
polegało na ćwiczeniu choreografii, która stawiała na trudne
ćwiczenia pod względem sekwencji. To znaczy, że na przykład ręce
miały odwrotnie iść w stosunku do nóg, jak prawa dłoń szła w
lewo, to lewa noga szła w prawo itp. To dało się wytrzymać,
ponieważ tańczyliśmy do fajnej muzy. Piekło rozpoczęło się na
końcu, gdy kazała nam robić brzuszki. Pierwsza seria polegała na
zrobieniu 8 brzuszków w 11 powtórzeniach. Najpierw byłby podwójne,
potem normalne, z nogami ułożonymi w „krzesło”, z
wyprostowanymi i z nogami w rozkroku i wszystko od nowa, tylko w
odwróconej kolejności, a na koniec brzuchy skośne. W następnej
serii robiliśmy to samo, tylko po 4 brzuszki, a w ostatniej po 2.
Systematycznie ćwiczę na siłowni, również brzuch, ale to
uświadomiło mi, jak bardzo mi brakuje. Myślałem, że mam
mocniejsze mięśnie, ale myliłem się. Tak. Przyznałem się do
pomyłki.
Oczywiście
Asia była zawiedziona, że jeszcze potrafimy ustać na nogach, bo
mogła przygotować dla nas coś o wiele trudniejszego. Jasne. Dzięki
chwili odpoczynku udało mi się złapać oddech i mogłem zacząć
naukę do choreografii z pełnymi siłami. Układ, który z nami
przerabiała, to ten sam, który trzeba było zatańczyć podczas
castingu do grupy turniejowej.
Po
zajęciach ledwo co miałem siłę chodzi, byłem cały spocony,
koszulka to aż mi się lepiła do ciała od potu. Zresztą podobnie
jak spodnie. Dobrze, że mają kabiny w szatni, to przynajmniej
mogłem się spokojnie umyć i odświeżyć po treningu. Muszę wam
coś powiedzieć, ale w tajemnicy. Asia podeszła do mnie po
zajęciach i powiedziała mi, że bardzo dobrze daję sobie radę jak
na pierwsze zajęcia i bardzo chciałby, abym poszedł na ten
casting, ponieważ widzi dla mnie przyszłość w tym kierunku.
Fajnie się wtedy poczułem, bo od razu wyobraziłem sobie siebie
stojącego na scenie i tańczącego dla rzeszy fanów, a tłum
wykrzykuje moje imię. Tak wiem, marzenia, ale ja je jeszcze spełnię
i zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.
-
Nareszcie. Ile można czekać. - zerkam na zegarek. Rozwiązali
problem w przeciągu półtora godziny. Mogli to zrobić o godzinę
szybciej, ale takie są skutki przyjmowania imigrantów do pracy.
Prawdziwy Amerykanin uszanowałby pracę i starałby się zrobić ją
jak najlepiej, w jak najkrótszym czasie.
Teraz
muszę nadgonić stracony czas, przez tych roboli. Ostro dodaję gazu
i tak sobie jadę pomiędzy jednym wzgórzem, a drugim i jest całkiem
przyjemnie. Dalsza droga do laboratorium mija mi już bezproblemowo i
w przeciągu 70 minut zatrzymuję się przed szlabanem.
Podchodzi
do mnie wysoki mężczyzna ubrany w wojskowe ubranie z
nieśmiertelnikiem na szyi. W obu dłoniach trzyma karabin maszynowy.
W tym momencie całkowicie odchodzi ode mnie pewność siebie. Nikt
nie wie co takim typom może strzelić do łba.
-
Identyfikator. - bardziej zabrzmiało to jak groźba: „Zapomniałeś
identyfikatora? Zaraz przywitasz się z moją spluwą.” Wyjmuję z
torby swoją plakietkę i podaję mu ją. Wojskowy przesuwa ją przez
czytnik kart i następuje chwila ciszy. Mogę przysiąc, że na
sekundę serce mi się zatrzymało, ale jak zapaliło się zielone
światełko od razu się uspokoiłem.
-
Wjeżdżaj. Sektor dla gości pana Wolfa jest po drugiej stronie
budynku. Twoje miejsce to U-38 - bez słowa zabieram swój
identyfikator i jadę. „Sektor dla gości.” Też mi coś, ciekawe
czy będzie taki mądry, jak go zwolnię. Jednak wolę nie narażać
się na razie, na jakieś kłopoty i parkuję na miejscu U-38.
Biorę
swoją torbę i podchodzę do wejścia, a tam kolejna grupa
ochroniarzy. Tym razem karzą mi przełożyć torbę przez taśmę,
wykrywającą niebezpieczne przedmioty. A mnie samego osobiście
przeszukuje jakiś facet, oczywiście po przejściu przez bramkę
wykrywającą metal. Na szczęście tym razem obyło się bez
zbędnych komentarzy i na reszcie wszedłem do środka.
Od
razu po wejściu do środka kieruję się do planu budynku i przez
10 minut uważnie studiuję go. Trochę skomplikowany jest i trudno
mi się połapać w tych wszystkich oznaczeniach, ale wyłapuję
takie miejsce jak biuro na poziomie M12 i staram się zapamiętać
trasę do niego. Jak tylko wydaje mi się, że wszystko zapamiętałem,
maszeruję w stronę windy towarowej. Po drodze mijam niezliczoną
ilość osób, które dziwnie się na mnie patrzą, więc dla
kamuflażu kradnę jeden z białych fartuchów i nakładam go na
siebie.
Teraz
praktycznie niczym się nie wyróżniam od innych. Korytarze tutaj
bardzo dużo różnią się od tych w wieży MI, te tutaj są
sterylnie białe, jak w izolatce. Dzięki dużym szybom mogę
podziwiać jak naukowcy testują różnego rodzaju narzędzia nowej
generacji, jednak przy żadnym nie zatrzymuję się specjalnie za
długo.
Według
planu powinienem jeszcze dwa razy skręcić w lewo i raz w prawo, a
biuro będzie znajdowało się na samym końcu korytarza po prawej
stronie. Możecie mi wierzyć, albo nie, ale nie ma żadnego pokoju
po prawej stronie. Zabłądziłem.
-
Zajebiście kurwa. - mruknąłem zirytowany. Starałem się odtworzyć
swoją trasę w to miejsce, ale kompletnie się pogubiłem, jakby
ściany się pozamieniały miejscami, czy co. No trudno, idę na
intuicję i chodzę plątaniną korytarzy. Wchodzę i schodzę po
różnego rodzaju schodach, jeżdżę windami w prawo, lewo, do
przodu, w tył. Aż mi się zaczęło mi się kręcić od tego
wszystkiego.
Nagle
nie wiadomo jak i dlaczego pojawiłem się w wąskim korytarzu z
jednymi tylko drzwiami, które znajdują się na samym końcu. Coś
mnie do nich ciągnęło, może to z powodu halucynacji jakie
powstały w wyniku ciągłego przebywania pod ziemię, czy jakiś
głos w głowie podpowiadał mi, abym wszedł do środka. Teraz stoję
naprzeciwko drzwi i wyciągam rękę, aby złapać za klamkę.
Naciskam na nią i zamek puszcza. Wchodzę do środka i na początku
widzę tylko ciemność, lecz z pierwszym krokiem postawionym w
pomieszczeniu zapalają się światła.
Robię
kolejne kroki i już znajduję się pośrodku małego pomieszczenia z
konsolą naprzeciwko mnie. Właśnie wtedy uświadamiam sobie, że
znajduję się na tarasie widokowym , a pode mną znajduje się
ogromna hala do testowania. Pewnie sądzicie, że testują tu jakieś
odrzutowce, albo samochody. Ja też tak na początku myślałem, ale
na środku znajdował się tylko jeden człowiek ubrany całkowicie
na szaro. Dziwne, bo całkowicie się nie ruszał, wytężyłem wzrok
i aż zachwiałem się z zdziwienia.
-
Ja pierdolę. Tym razem przeszli samych siebie. - cicho się
zaśmiałem i zszedłem na dół po drabinie. Szybko podbiegłem do
tego „człowieczka”, który tak naprawdę był wojskowym robotem.
To był prawdziwy robot androidalnym. Posiadał dwie kończyny dolne,
dwie górne, coś na kształt głowy, jak dla mnie to jest kask
ochronny dla panelu głównego. To był naprawdę piękny widok,
oczywiście nie posiadła żadnej skóry, czy twarz, on miał
przypominać typowego robota. W poszczególnych miejscach udało mi
się zarejestrować dziwny rodzaj broni. Wiele karabinów
maszynowych, które są naprowadzane na cel przy pomocy komputera
głównego, jakiś harpun, wyrzutnię strzałek, a i nawet małej
rakietki. Dokładnie obejrzałem tego robocika i dostrzegłem w
miejscu gdzie powinien być kark pewną nazwę. Strażnik v2.0.
Na
te słowa robot jakby ożył. Odruchowo odskoczyłem od niego, a on
odwrócił swoją głowę w moją stronę. Serce znowu zaczęło mi
mocniej walić, teraz bałem się o wiele bardziej niż przy tym
ochroniarzu. Zrobiłem dwa kroki w tył, a robot nadal mi się
przypatrywał.
-
Cel niezidentyfikowany. Wyeliminować. - głos miał typowo
komputerowy, i w ogóle nie zwracał uwagi na akcent. W tym samym
momencie wyciągnął zza pleców jeszcze jeden karabin, ten był
największy z wszystkich. Zrobił jeden krok w moją stronę, oraz
drugi. Rozważałem opcję ucieczki, ale to odpadało, ponieważ nie
zdążył bym dobiec do drabiny i jeszcze na nią wejść, zanim
zrobi ze mnie ser szwajcarski. Chciałem zrobić jeszcze jeden krok,
ale potknąłem się o własne nogi i upadłem na ziemię. Torba
poleciała parę metrów dalej i powypadały z niej wszystkie rzeczy:
laptop, komórka, okulary i mój identyfikator MI. To był zwariowany
plan, ale wszystko postawiłem na tą jedną kartę.
-
Zlikwidować. - wycelował we mnie karabinem, a ja szybko doskoczyłem
do swojej karty i pokazałem ją robotowi.
-
Alexander Wolf. Numer identyfikacyjny 14008. - zamknąłem oczy i
oczekiwałem już najgorszego, ale robot nie zaatakował mnie.
Schował broń i stanął w pierwotnej pozie. - Udało się!
Zacząłem
skakać z radości, że mój plan się udał.
-
Udało się!
-
Nie, nie udało się! - odezwał się czyjś głos za mną.
Odwróciłem głowę i na platformie zobaczyłem swojego ojca, który
naciskał jakieś guziki na panelu kontrolnym.
-
Tata? Skąd się tutaj wziąłeś?
-
To raczej ja powinienem zadać to pytanie. - jak zwykle był surowy
dla mnie i pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Wszedłem na
platformę i stanąłem przed nim. - Jesteś nieodpowiedzialny
Alexandrze. Gdybym nie przechodził obok i nie zauważył otwartych
drzwi Strażnik zabiłby cię na miejscu. Dlaczego w ogóle tutaj
przyjechałeś?
-
Przepraszam, ale wysłałeś mi wiadomość, że chcesz się spotkać.
-
Nic ci nie wysyłałem.
-
Jak nie? Zobacz. - zacząłem nerwowo przeszukiwać skrzynkę
odbiorczą w telefonie, ale nie mogłem znaleźć SMS-a od taty. To
było jakieś dziwne, przecież pamiętam jak go czytałem rano, to
przez ta durną wiadomość przebyłem taki kawał drogi, aby się z
nim zobaczyć.
-
I?
-
Ja naprawdę go widziałem! - nie chciałem na niego krzyczeć, ale
samo tak wyszło. Znowu traktował mnie jak małe dziecko, które
powinno się traktować z wyższością.
-
Nie ważne. - powiedział lekceważąco. - Co sądzisz o naszym
najnowszym projekcie?
-
Jest niesamowity. Dla kogo go budujesz? - nadal byłem zły na niego,
ale chciałem wybadać o co chodzi z robotem.
-
To projekt rządowy, uchwalony przez ONZ. Ma on na celu lepszą
ochronę ludzkości.
-
Przed kim? - aż nie mogłem uwierzyć, że potrzebna jest nam taka
ochrona.
-
Przed odmieńcami. - już zrozumiałem o co mu chodzi. Miał na myśli
tych magików.
-
Myślałem, że są już pod całkowitą kontrolą i nie stanowią
zagrożenia?
-
Zawsze istnieje ryzyko, że postanowią zbuntować się przeciwko
nam. - to prawda, wiele osób się tego bało i dlatego postanowiono
umieścić ich w dystryktach. Specjalnych obszarach miast, gdzie mogę
przebywać, lecz nie mogą go opuszczać.
-
I jak? Nadaje się?
-
Sam powinieneś zadać sobie to pytanie. - na jego twarzy pojawił
się znikomy uśmiech, który oznaczał, że nie ma mowy o pomyłce.
Robot był gotowy do walki z magią. - Robot jest pozbawiony
wszelkich oznak uczuć, dlatego też idealnie nadaję się do
wymierzania kar, nawet tych najsroższych.
-
A testowaliście go już?
-
Tak i to wielokrotnie. Już parę lat pracujemy nad tym projektem,
wersja 1.0 okazała się być całkowitą porażką. Przez to firma
popadła w głęboki kryzys, ale dzięki temu... - pokazał na halę
i wszystkie światła się zapaliły. W pomieszczeniu oprócz tego
jednego robota znajdowały się tysiące innych, ustawionych w
szeregach, a każdy android w szeregu miał określone miejsce
wysyłki. Roboty były pomalowane w flagi państw w których miały
pełnić służbę. Dostrzegłem Rosję, Anglię, Francję, Niemcy,
Włochy, Izrael, Chiny, Japonię, Polskę i wiele innych. -
...wejdziemy w złoty okres.
-
Ale sprawdziliście je w boju? Przecież nie wiesz czy przydadzą się
w walce przeciwko magii.
-
Masz mnie za głupca? Dołożyłem wszelakich starań, aby te maszyny
były idealne pod każdym względem. - czyli porywał magików i
kazał im walczyć na śmierć i życie. Ktoś mógł powiedzieć, że
to okrutne, ale tak trzeba było postąpić dla dobra naszej
cywilizacji.
-
Kto będzie im wydawał rozkazy?
-
Będą miały z góry narzucony plan działania, ustalony przez ONZ i
niemożliwy do zmienienia. Dzięki temu nie zostaną wykorzystane, do
toczenia wojny między państwami.
-
Sprytne. Ale teraz nie są zaprogramowane. Mógłbyś nimi tak
przekierować, aby słuchały tylko ciebie. Podbiłbyś każde
państwo, które stanie ci na drodze.
-
Haha widać, że jesteś członkiem rodziny Wolf. - poklepał mnie po
ramieniu i razem wyszliśmy z tego pomieszczenia. Jednak nadal nie
uzyskałem konkretnej odpowiedzi, ale co tam, pochwalił mnie.
Powiedział, ze jest dumny ze mnie, reszta już mnie nie
interesowała. - Przyjedź na pokaz. Będą wszyscy przedstawiciele
krajów zjednoczonych i zechcą sami się przekonać o sile
drzemiącej w Strażniku. Bardzo chciałbym, abyś i ty tam się
pojawił.
-
Naprawdę? Na pewno przyjadę. - nie mogłem sam uwierzyć w te
słowa. Ojciec chciał, aby towarzyszył mu podczas tak ważnego
spotkania. Spełnienie marzeń. - A kiedy?
-
28 czerwca.
-
W dzień moich urodzin.
-
To bardzo szczęśliwa data. - uśmiechnął się po ojcowskiemu i
razem spędziliśmy resztę dnia rozmawiając o firmie i jej
przyszłości. To był najlepszy dzień w moim życiu, a moje 18
urodziny zapowiadały się świetnie. Szkoda tylko, że musiały
okazać się całkowitą porażką.
No, no, no! Robi się coraz ciekawiej :) Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWoow !!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać że im dalej jadę tym ciekawsze rozdziały czytam :D. Fajnie że się pogodził z ojcem ;).
Czekam na więcej !! :D
No, nawet jak na Alexa rozdział był naprawdę przyjemny :D Ciekawe co się stanie tego 28 czerwca ;p
OdpowiedzUsuńWow, jakby to ujęła urocza osóbka zwana Cass. Po prostu wow. Natychmiast zaczynam następny rozdział ^^
OdpowiedzUsuń