środa, 18 września 2013

Rozdział 3 Strażnik v2.0

 Nasza impreza na plaży trwała tak gdzieś do godziny 22? Dokładnie nie pamiętam, bo tak się spiłem, że nawet nie wiedziałem jak wróciłem do domu. Jednak nie płaczcie, nic się nie stało mojemu samochodowi, ani nikomu innemu. Wiem za to, jak cholernie bolała mnie głowa po wczorajszej imprezie i teraz mam kaca na długość całych, kochanych Stanów Zjednoczonych. Jak to się mówi, kto nie baluje, ten nie zna prawdziwego życia. Chyba zapiszę to sobie w notesiku jako mądrość dnia. Tak, to dobry pomysł.
Ręką staram się jakoś wyczuć ten głupi zeszyt, ale zamiast niego zrzucam swój telefon na podłogę.
- Zajebiście. - teraz muszę się podnieść z łóżka i pozbierać wszystkie części do telefonu. Jak to bywa z tymi urządzeniami, jakaś część zawsze musi się zgubić i takim oto sposobem nie mogę znaleźć baterii. - No niech cię.
 Przez tą walniętą baterię, która nie wiadomo jaką siłą fizyczną wpadła pod łóżko, z którego spadłem, na dodatek uderzając się głową o podłogę. Ból był porównywalny do tego, kiedy oberwiecie młotkiem w głowę.
- Ja pierdolę. Tyle zachodu, po głupi telefon. - naprawdę miałem ochotę rzucić nim o ścianę i znowu położyć się do łóżka. Jednak zrezygnowałem z tego planu i złożyłem go do kupy.
- O! Ktoś mnie kocha. - jak tylko włączyłem telefon, dostałem raport, że przyszedł SMS. Z niecierpliwością otworzyłem go, bo pewnie był od Alicji. - Od ojca? Co on, pomylił numery?
 To był niezły szok jak zobaczyłem, że wiadomość przyszła od mojego taty. On nigdy nie wysyłał do mnie SMS-ów, nawet rzadko kiedy do mnie dzwonił, nie mówiąc już o pisaniu. No cóż, cuda się podobno zdarzają. W treści napisał, abym się z nim spotkał w jego firmie, bo ma mi coś ważnego do pokazania.
- Ciekawe, o co mu chodzi? Będzie musiał trochę poczekać, bo nie mam zamiaru wyjść z łóżka przed 12. - uśmiechnąłem się i znowu położyłem spać. Leżałem, leżałem, leżałem, a usnąć nadal nie mogłem.
Cały czas rozmyślałem nad tym pieprzonym SMS-em od ojca. W ogóle nie dawał mi spokoju. Co on może chcieć ode mnie? Przecież nic nie zrobiłem, nic o czym bym pamiętał. FUCK.
- Niech mu będzie. - zły wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki odświeżyć się. Zimny prysznic dużo mi pomógł i mogłem jakoś racjonalnie o tym pomyśleć, ale nadal nic nie przychodziło mi do głowy.
 Na szczęście w soboty korki na drogach są o niebo mniejsze niż w dni robocze i dojazd do MI zajął mi niecałe 40 minut. Sam budynek korporacji rodziców jest najbardziej rzucającą się rzeczą w całym Los Angeles, no może z wyjątkiem wzgórza Hollywood. Budynek wysoki na 200 pięter, z ogromnym logo zamieszczonym od 150 piętra jest czymś czego nie da się nie zauważyć.
 Jako syn właścicieli firmy przysługują mi pewne ulgi i na przykład nie muszę przechodzić przez te głupie bramki, tylko osobnym wejściem, oraz co najważniejsze nie muszę się meldować u recepcjonistek i czekać, aż dadzą mi głupią plakietkę. Kiedyś jedna idiotka, którą właśnie zatrudniono zrobiła ten karygodny błąd i zadzwoniła po ochronę. Z tego co wiem, to teraz czyści kible w przydrożnych motelach na drodze do Las Vegas. Na samo wspomnienie o niej pojawia się malutki uśmiech na mojej twarzy.
 Mijam pierwszych ochroniarzy, dwóch przysadzistych byków z którymi wolałbym nie mieć jakiegokolwiek kontaktu w przyszłości, oraz recepcje. Dziewczyna, która właśnie rozmawia z kimś przez telefon na mój widok szybko go odkłada.
- Dzień dobry panu. - grzecznie i z uśmiechem wita się ze mną. Ja nawet na nią nie patrzę, tylko idę dalej do wind. Jestem na 100% pewny, że nie rozmawiała w sprawie zawodowej, możecie zapytać dlaczego. Jeśli tak, to nie mamy o czym rozmawiać.
 Nareszcie dochodzę do tych wind i jak zwykle tłum chce wejść do jednej, ale ja nie daję za wygraną i przepycham się na sam początek kolejki. Niektórzy coś tam mamroczą pod nosami, ale zaraz są uciszani przez innych, którzy wydają się być bardziej ogarnięci. Wchodzę do środka jako pierwszy i wciskam odpowiedni guzik, po czym zajmuję miejsce w prawym rogu.
 Zabawnie to wygląda, ponieważ wszyscy wokół mnie są spięci i wydają się być czymś zdenerwowani, oczywiście każdy jest ubrany w strój służbowy (czytaj: garnitur, dla pań czarna spódnica, biała koszula i marynarka), a ja na luzie się uśmiecham do siebie. Wraz z całą podróżą coraz mniej osób mi towarzyszy i jak dojeżdżam do ostatniego piętra, sam opuszczam pustą już windę.
 Podchodzę do biurka asystentki taty, Mirandy i opieram się o blat. Gdy tylko mnie zauważyła zrobiła wielkie oczy, ale po chwili uśmiechnęła się.
- Alex? Co ty tutaj robisz? - po jej tonie wydawało mi się, że coś jest nie tak i ona nic nie wie o moim spotkaniu z tatą.
- Przyszedłem do taty. Jest u siebie? - już miałem iść, ale dziewczyna wstała.
- Niestety, ale pan Wolf jest bardzo zajęty w tej chwili.
- To dziwne, bo rano wysłał mi SMS-a i pisał w nim, że chce się ze mną spotkać. - wyjmuję telefon z kieszeni i pokazuję go jej, a ona chce mi go zabrać. Bezczelna, gdyby nie to, że ojciec tak ją lubi już wyleciałaby na zbity pysk.
- Pokaż mi tą wiadomość.
- Nie muszę tego robić. - robię się coraz bardziej zirytowany. - Gdzie jest tata?
- Nie ma go tutaj. - stanowczo zaprzeczyła, ale nie dam się zwieść tak łatwo. Zanim zdążyła zareagować wbiegłem do gabinetu ojca.
- ALEX!! - słyszę jej krzyki za sobą i już po paru sekundach stoi obok mnie i ciągnie za rękę do holu. W jednym muszę się z nią zgodzić, nie było tutaj taty. Nikogo nie było. Gabinet stał pusty. - Jesteś nieodpowiedzialny! Jakby ktoś to zobaczył, oboje mielibyśmy problemy!
 Nie słucham jej, nie chciałem jej słuchać. Przecież wysłał mi wiadomość, że chciał się ze mną widzieć i porozmawiać o czymś ważnym. W sumie, to do niego podobne, napisać jakieś głupstwo, a później zapomnieć o tym. Jasne, po co się przejmować własnym synem, Mam go gdzieś.
- Lepiej jak już pójdziesz Alex. - Miranda podała mi moją torbę i wskazała rękę w stronę windy. Z trochę opuszczoną głową idę w wskazanym kierunku i jak jestem już w połowie drogi, to dostaje olśnienia.
- Jaki jestem głupi! - krzyczę na cały głos i biegnę w stronę windy. Kilkakrotnie naciskam guzik i czekam, aż przyjedzie. Wchodzę do środka i macham uradowany do Mirandy, ta się uśmiecha do mnie ciepło i również macha do mnie. Ciekawe co sobie o mnie teraz myśli, pewnie, że do końca mi już odbiło, albo co innego. Czasami naprawdę moja głupota przewyższa moją urodę, co już samo w sobie jest czymś niemożliwym.
A teraz mały materiał dla wyjaśnienia:
 Wieżowiec MI jest biurowcem, to tutaj załatwiane są wszystkie sprawy papierkowe, administracyjne, prawne itp. To jest tak zwana oficjalna siedziba, gdzie podpisuje się ważne kontrakty, zaprasza się nowych pracowników na rozmowę. Nudy, i jeszcze raz nudy. Jednak każda firma potrzebuje czegoś takiego.
Prawdziwa zabawa zaczyna się w laboratorium naukowym. Och, tak. Dobrze wiecie co mam na myśli. Laboratorium MI jest to cały kompleks mniejszych podzespołów, które razem tworzą praktycznie całe miasto. Z powodów prawnych, wszystko mieści się pod ziemię na pustyni kilometr na wschód od miejscowości Lancaster.
 To właśnie tam powstają wszystkie wynalazki pod którymi podpisuje się MI. Prawdziwy raj dla każdego maniaka gadżetów. Na obecną chwilę mieszka tam około 100.000 robotników plus osoby sprzątające i robiące jedzenie. To prawdziwa kolonia, ale warto się starać o posadę tam, gdyż tworzenie maszyn jest tutaj na zupełnie innym poziomie, niż u konkurencji, gdzie trzeba dojeżdżać do pracy. Tutaj trzeba żyć technologią.
 Ale się rozmarzyłem na ten temat. Oczywiście dostęp do tej placówki jest o wiele trudniejszy z oczywistych powodów, ale nic nie jest w stanie powstrzymać Alexa Wolfa. I radzę wbić, to sobie do głowy, bo nie zamierzam się powtarzać.
 Wybiegam z siedziby MI i wsiadam do swojego mustanga. Już po paru minutach jadę autostradę w kierunku Lancaster. Znowu czuję się dziwnie podniecony, że jednak ojciec nie zawiódł mnie i naprawdę chce się ze mną spotkać. Naprawdę zaczynam się rozczulać nad sobą, trzeba coś z tym zrobić. Niestety, ale chyba moja podróż do laboratorium trochę się przedłuży, ponieważ zbliżam się do ogromnego korka. Powoli zaczynam hamować, aż w końcu staję. Gaszę silnik i wychodzę z samochodu.
- No kurwa. - mruczę zły i idę przed siebie. Na szczęście po drodze mijam policjanta, który zmierzał w moją stronę. - Co się stało?
- Był wypadek samochodowy i ruch na razie został wstrzymany na wszystkich pasach. - widać było, że grubasowi śpieszyło się do najbliższej paczkarni, bo ledwo co zdołał mi powiedzieć.
- Kiedy to naprawicie! - muszę krzyknąć, aby mnie usłyszał.
- To potrwa jeszcze parę godzin. - glina wsiada na swój skuterek i jedzie w kierunku LA. W tej chwili miałem ochotę komuś przypierdolić. I to mocno. Wróciłem do samochodu, trzasnąłem drzwiami i włączyłem radio na maksa. Pozostaje mi czekać, aż te dupy wołowe otworzą ruch.
 W międzyczasie może opowiem wam jakąś ciekawą historyjkę? Będziecie zachwyceni. Okey to zaczynam.
Dawno, dawno temu...
 Zgrywam się xD
Ale teraz na serio.
 … za siedmioma...
Znowu się daliście podpuścić.
 Jakieś dwa miesiące temu miałem swoją pierwszą lekcję tańca. Dzień był jak zwykle upalny i słoneczny, więc o pogodzie nie ma co dużo opowiadać, więc mogę przejść do konkretów. Zajęcia miały zacząć się o godzinie 11:30, ale ponieważ instruktorka się spóźniła, to zaczęliśmy 15 minut później.
 Nauczycielka ma na imię Joanna i niezła z niej wariatka. Mówię wam, jeszcze nigdy nie spotkałem tak pokręconej kobiety, pokręconej oczywiście na ten dobry sposób. Ona jest pełna życia i energii, a taka drobniutka, ja nie wiem gdzie to wszystko jej się mieści. Muszę dodać, że jest dosyć ładną blondynką.
Zajęcia zaczęliśmy od krótkiego ćwiczenia na pamięć. Wszyscy musieli stanąć obok siebie w kółku i zapamiętać wszystkie imiona osób znajdujących się po naszej prawej stronie. Na moje nieszczęście stałem praktycznie na końcu i musiałem zapamiętać wszystkie 10 IMION! Ale co to dla mnie, nie takie rzeczy się w życiu robiło. Miałem tylko problem z zapamiętaniem chłopaka, który stał centralnie obok mnie. No sorry, ale matka nie mogła dać mu łatwiejszego imienia tylko Hierofant?
 Potem mieliśmy rozgrzewkę. To była jakaś porażka. Dzieliło się to na trzy powiedzmy zestawy. Pierwszy polegał na rozciąganiu mięśni. Były to naprawdę trudne ćwiczenia, ale Asia tak wszystko wymyśliła i zrobiła z tego taniec. Było trochę figur klasycznych, ale i znalazły się ruchy typowo hip-hopowe. Już po paru ćwiczeniach czułem jak mięśnie mi się rozrywają na strzępy, ale nie poddałem się. Później była sekcja koordynacyjna, dzięki tym ruchom mieliśmy poprawić swoją sprawność ruchową. To głównie polegało na ćwiczeniu choreografii, która stawiała na trudne ćwiczenia pod względem sekwencji. To znaczy, że na przykład ręce miały odwrotnie iść w stosunku do nóg, jak prawa dłoń szła w lewo, to lewa noga szła w prawo itp. To dało się wytrzymać, ponieważ tańczyliśmy do fajnej muzy. Piekło rozpoczęło się na końcu, gdy kazała nam robić brzuszki. Pierwsza seria polegała na zrobieniu 8 brzuszków w 11 powtórzeniach. Najpierw byłby podwójne, potem normalne, z nogami ułożonymi w „krzesło”, z wyprostowanymi i z nogami w rozkroku i wszystko od nowa, tylko w odwróconej kolejności, a na koniec brzuchy skośne. W następnej serii robiliśmy to samo, tylko po 4 brzuszki, a w ostatniej po 2. Systematycznie ćwiczę na siłowni, również brzuch, ale to uświadomiło mi, jak bardzo mi brakuje. Myślałem, że mam mocniejsze mięśnie, ale myliłem się. Tak. Przyznałem się do pomyłki.
 Oczywiście Asia była zawiedziona, że jeszcze potrafimy ustać na nogach, bo mogła przygotować dla nas coś o wiele trudniejszego. Jasne. Dzięki chwili odpoczynku udało mi się złapać oddech i mogłem zacząć naukę do choreografii z pełnymi siłami. Układ, który z nami przerabiała, to ten sam, który trzeba było zatańczyć podczas castingu do grupy turniejowej.
 Po zajęciach ledwo co miałem siłę chodzi, byłem cały spocony, koszulka to aż mi się lepiła do ciała od potu. Zresztą podobnie jak spodnie. Dobrze, że mają kabiny w szatni, to przynajmniej mogłem się spokojnie umyć i odświeżyć po treningu. Muszę wam coś powiedzieć, ale w tajemnicy. Asia podeszła do mnie po zajęciach i powiedziała mi, że bardzo dobrze daję sobie radę jak na pierwsze zajęcia i bardzo chciałby, abym poszedł na ten casting, ponieważ widzi dla mnie przyszłość w tym kierunku. Fajnie się wtedy poczułem, bo od razu wyobraziłem sobie siebie stojącego na scenie i tańczącego dla rzeszy fanów, a tłum wykrzykuje moje imię. Tak wiem, marzenia, ale ja je jeszcze spełnię i zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.
- Nareszcie. Ile można czekać. - zerkam na zegarek. Rozwiązali problem w przeciągu półtora godziny. Mogli to zrobić o godzinę szybciej, ale takie są skutki przyjmowania imigrantów do pracy. Prawdziwy Amerykanin uszanowałby pracę i starałby się zrobić ją jak najlepiej, w jak najkrótszym czasie.
 Teraz muszę nadgonić stracony czas, przez tych roboli. Ostro dodaję gazu i tak sobie jadę pomiędzy jednym wzgórzem, a drugim i jest całkiem przyjemnie. Dalsza droga do laboratorium mija mi już bezproblemowo i w przeciągu 70 minut zatrzymuję się przed szlabanem.
 Podchodzi do mnie wysoki mężczyzna ubrany w wojskowe ubranie z nieśmiertelnikiem na szyi. W obu dłoniach trzyma karabin maszynowy. W tym momencie całkowicie odchodzi ode mnie pewność siebie. Nikt nie wie co takim typom może strzelić do łba.
- Identyfikator. - bardziej zabrzmiało to jak groźba: „Zapomniałeś identyfikatora? Zaraz przywitasz się z moją spluwą.” Wyjmuję z torby swoją plakietkę i podaję mu ją. Wojskowy przesuwa ją przez czytnik kart i następuje chwila ciszy. Mogę przysiąc, że na sekundę serce mi się zatrzymało, ale jak zapaliło się zielone światełko od razu się uspokoiłem.
- Wjeżdżaj. Sektor dla gości pana Wolfa jest po drugiej stronie budynku. Twoje miejsce to U-38 - bez słowa zabieram swój identyfikator i jadę. „Sektor dla gości.” Też mi coś, ciekawe czy będzie taki mądry, jak go zwolnię. Jednak wolę nie narażać się na razie, na jakieś kłopoty i parkuję na miejscu U-38.
 Biorę swoją torbę i podchodzę do wejścia, a tam kolejna grupa ochroniarzy. Tym razem karzą mi przełożyć torbę przez taśmę, wykrywającą niebezpieczne przedmioty. A mnie samego osobiście przeszukuje jakiś facet, oczywiście po przejściu przez bramkę wykrywającą metal. Na szczęście tym razem obyło się bez zbędnych komentarzy i na reszcie wszedłem do środka.
 Od razu po wejściu do środka kieruję się do planu budynku i przez 10 minut uważnie studiuję go. Trochę skomplikowany jest i trudno mi się połapać w tych wszystkich oznaczeniach, ale wyłapuję takie miejsce jak biuro na poziomie M12 i staram się zapamiętać trasę do niego. Jak tylko wydaje mi się, że wszystko zapamiętałem, maszeruję w stronę windy towarowej. Po drodze mijam niezliczoną ilość osób, które dziwnie się na mnie patrzą, więc dla kamuflażu kradnę jeden z białych fartuchów i nakładam go na siebie.
 Teraz praktycznie niczym się nie wyróżniam od innych. Korytarze tutaj bardzo dużo różnią się od tych w wieży MI, te tutaj są sterylnie białe, jak w izolatce. Dzięki dużym szybom mogę podziwiać jak naukowcy testują różnego rodzaju narzędzia nowej generacji, jednak przy żadnym nie zatrzymuję się specjalnie za długo.
 Według planu powinienem jeszcze dwa razy skręcić w lewo i raz w prawo, a biuro będzie znajdowało się na samym końcu korytarza po prawej stronie. Możecie mi wierzyć, albo nie, ale nie ma żadnego pokoju po prawej stronie. Zabłądziłem.
- Zajebiście kurwa. - mruknąłem zirytowany. Starałem się odtworzyć swoją trasę w to miejsce, ale kompletnie się pogubiłem, jakby ściany się pozamieniały miejscami, czy co. No trudno, idę na intuicję i chodzę plątaniną korytarzy. Wchodzę i schodzę po różnego rodzaju schodach, jeżdżę windami w prawo, lewo, do przodu, w tył. Aż mi się zaczęło mi się kręcić od tego wszystkiego.
 Nagle nie wiadomo jak i dlaczego pojawiłem się w wąskim korytarzu z jednymi tylko drzwiami, które znajdują się na samym końcu. Coś mnie do nich ciągnęło, może to z powodu halucynacji jakie powstały w wyniku ciągłego przebywania pod ziemię, czy jakiś głos w głowie podpowiadał mi, abym wszedł do środka. Teraz stoję naprzeciwko drzwi i wyciągam rękę, aby złapać za klamkę. Naciskam na nią i zamek puszcza. Wchodzę do środka i na początku widzę tylko ciemność, lecz z pierwszym krokiem postawionym w pomieszczeniu zapalają się światła.
 Robię kolejne kroki i już znajduję się pośrodku małego pomieszczenia z konsolą naprzeciwko mnie. Właśnie wtedy uświadamiam sobie, że znajduję się na tarasie widokowym , a pode mną znajduje się ogromna hala do testowania. Pewnie sądzicie, że testują tu jakieś odrzutowce, albo samochody. Ja też tak na początku myślałem, ale na środku znajdował się tylko jeden człowiek ubrany całkowicie na szaro. Dziwne, bo całkowicie się nie ruszał, wytężyłem wzrok i aż zachwiałem się z zdziwienia.
- Ja pierdolę. Tym razem przeszli samych siebie. - cicho się zaśmiałem i zszedłem na dół po drabinie. Szybko podbiegłem do tego „człowieczka”, który tak naprawdę był wojskowym robotem. To był prawdziwy robot androidalnym. Posiadał dwie kończyny dolne, dwie górne, coś na kształt głowy, jak dla mnie to jest kask ochronny dla panelu głównego. To był naprawdę piękny widok, oczywiście nie posiadła żadnej skóry, czy twarz, on miał przypominać typowego robota. W poszczególnych miejscach udało mi się zarejestrować dziwny rodzaj broni. Wiele karabinów maszynowych, które są naprowadzane na cel przy pomocy komputera głównego, jakiś harpun, wyrzutnię strzałek, a i nawet małej rakietki. Dokładnie obejrzałem tego robocika i dostrzegłem w miejscu gdzie powinien być kark pewną nazwę. Strażnik v2.0.
 Na te słowa robot jakby ożył. Odruchowo odskoczyłem od niego, a on odwrócił swoją głowę w moją stronę. Serce znowu zaczęło mi mocniej walić, teraz bałem się o wiele bardziej niż przy tym ochroniarzu. Zrobiłem dwa kroki w tył, a robot nadal mi się przypatrywał.
- Cel niezidentyfikowany. Wyeliminować. - głos miał typowo komputerowy, i w ogóle nie zwracał uwagi na akcent. W tym samym momencie wyciągnął zza pleców jeszcze jeden karabin, ten był największy z wszystkich. Zrobił jeden krok w moją stronę, oraz drugi. Rozważałem opcję ucieczki, ale to odpadało, ponieważ nie zdążył bym dobiec do drabiny i jeszcze na nią wejść, zanim zrobi ze mnie ser szwajcarski. Chciałem zrobić jeszcze jeden krok, ale potknąłem się o własne nogi i upadłem na ziemię. Torba poleciała parę metrów dalej i powypadały z niej wszystkie rzeczy: laptop, komórka, okulary i mój identyfikator MI.  To był zwariowany plan, ale wszystko postawiłem na tą jedną kartę.
- Zlikwidować. - wycelował we mnie karabinem, a ja szybko doskoczyłem do swojej karty i pokazałem ją robotowi.
- Alexander Wolf. Numer identyfikacyjny 14008. - zamknąłem oczy i oczekiwałem już najgorszego, ale robot nie zaatakował mnie. Schował broń i stanął w pierwotnej pozie. - Udało się!
Zacząłem skakać z radości, że mój plan się udał.
- Udało się!
- Nie, nie udało się! - odezwał się czyjś głos za mną. Odwróciłem głowę i na platformie zobaczyłem swojego ojca, który naciskał jakieś guziki na panelu kontrolnym.
- Tata? Skąd się tutaj wziąłeś?
- To raczej ja powinienem zadać to pytanie. - jak zwykle był surowy dla mnie i pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Wszedłem na platformę i stanąłem przed nim. - Jesteś nieodpowiedzialny Alexandrze. Gdybym nie przechodził obok i nie zauważył otwartych drzwi Strażnik zabiłby cię na miejscu. Dlaczego w ogóle tutaj przyjechałeś?
- Przepraszam, ale wysłałeś mi wiadomość, że chcesz się spotkać.
- Nic ci nie wysyłałem.
- Jak nie? Zobacz. - zacząłem nerwowo przeszukiwać skrzynkę odbiorczą w telefonie, ale nie mogłem znaleźć SMS-a od taty. To było jakieś dziwne, przecież pamiętam jak go czytałem rano, to przez ta durną wiadomość przebyłem taki kawał drogi, aby się z nim zobaczyć.
- I?
- Ja naprawdę go widziałem! - nie chciałem na niego krzyczeć, ale samo tak wyszło. Znowu traktował mnie jak małe dziecko, które powinno się traktować z wyższością.
- Nie ważne. - powiedział lekceważąco. - Co sądzisz o naszym najnowszym projekcie?
- Jest niesamowity. Dla kogo go budujesz? - nadal byłem zły na niego, ale chciałem wybadać o co chodzi z robotem.
- To projekt rządowy, uchwalony przez ONZ. Ma on na celu lepszą ochronę ludzkości.
- Przed kim? - aż nie mogłem uwierzyć, że potrzebna jest nam taka ochrona.
- Przed odmieńcami. - już zrozumiałem o co mu chodzi. Miał na myśli tych magików.
- Myślałem, że są już pod całkowitą kontrolą i nie stanowią zagrożenia?
- Zawsze istnieje ryzyko, że postanowią zbuntować się przeciwko nam. - to prawda, wiele osób się tego bało i dlatego postanowiono umieścić ich w dystryktach. Specjalnych obszarach miast, gdzie mogę przebywać, lecz nie mogą go opuszczać.
- I jak? Nadaje się?
- Sam powinieneś zadać sobie to pytanie. - na jego twarzy pojawił się znikomy uśmiech, który oznaczał, że nie ma mowy o pomyłce. Robot był gotowy do walki z magią. - Robot jest pozbawiony wszelkich oznak uczuć, dlatego też idealnie nadaję się do wymierzania kar, nawet tych najsroższych.
- A testowaliście go już?
- Tak i to wielokrotnie. Już parę lat pracujemy nad tym projektem, wersja 1.0 okazała się być całkowitą porażką. Przez to firma popadła w głęboki kryzys, ale dzięki temu... - pokazał na halę i wszystkie światła się zapaliły. W pomieszczeniu oprócz tego jednego robota znajdowały się tysiące innych, ustawionych w szeregach, a każdy android w szeregu miał określone miejsce wysyłki. Roboty były pomalowane w flagi państw w których miały pełnić służbę. Dostrzegłem Rosję, Anglię, Francję, Niemcy, Włochy, Izrael, Chiny, Japonię, Polskę i wiele innych. - ...wejdziemy w złoty okres.
- Ale sprawdziliście je w boju? Przecież nie wiesz czy przydadzą się w walce przeciwko magii.
- Masz mnie za głupca? Dołożyłem wszelakich starań, aby te maszyny były idealne pod każdym względem. - czyli porywał magików i kazał im walczyć na śmierć i życie. Ktoś mógł powiedzieć, że to okrutne, ale tak trzeba było postąpić dla dobra naszej cywilizacji.
- Kto będzie im wydawał rozkazy?
- Będą miały z góry narzucony plan działania, ustalony przez ONZ i niemożliwy do zmienienia. Dzięki temu nie zostaną wykorzystane, do toczenia wojny między państwami.
- Sprytne. Ale teraz nie są zaprogramowane. Mógłbyś nimi tak przekierować, aby słuchały tylko ciebie. Podbiłbyś każde państwo, które stanie ci na drodze.
- Haha widać, że jesteś członkiem rodziny Wolf. - poklepał mnie po ramieniu i razem wyszliśmy z tego pomieszczenia. Jednak nadal nie uzyskałem konkretnej odpowiedzi, ale co tam, pochwalił mnie. Powiedział, ze jest dumny ze mnie, reszta już mnie nie interesowała. - Przyjedź na pokaz. Będą wszyscy przedstawiciele krajów zjednoczonych i zechcą sami się przekonać o sile drzemiącej w Strażniku. Bardzo chciałbym, abyś i ty tam się pojawił.
- Naprawdę? Na pewno przyjadę. - nie mogłem sam uwierzyć w te słowa. Ojciec chciał, aby towarzyszył mu podczas tak ważnego spotkania. Spełnienie marzeń. - A kiedy?
- 28 czerwca.
- W dzień moich urodzin.
- To bardzo szczęśliwa data. - uśmiechnął się po ojcowskiemu i razem spędziliśmy resztę dnia rozmawiając o firmie i jej przyszłości. To był najlepszy dzień w moim życiu, a moje 18 urodziny zapowiadały się świetnie. Szkoda tylko, że musiały okazać się całkowitą porażką.

5 komentarzy:

  1. No, no, no! Robi się coraz ciekawiej :) Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Woow !!

    Muszę przyznać że im dalej jadę tym ciekawsze rozdziały czytam :D. Fajnie że się pogodził z ojcem ;).

    Czekam na więcej !! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No, nawet jak na Alexa rozdział był naprawdę przyjemny :D Ciekawe co się stanie tego 28 czerwca ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, jakby to ujęła urocza osóbka zwana Cass. Po prostu wow. Natychmiast zaczynam następny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń