czwartek, 19 września 2013

Rozdział 4 Marnuję całkiem dobre śniadanie

 Rety. Od czasu mojej wizyty w laboratorium minęły zaledwie dwa dni, a już widzę znaczącą poprawę w moich relacjach z ojcem. To jest niesamowite! Wszystko powoli zaczyna się układać, ojciec zachowuje się jak ojciec, Alicja wyznaje mi wieczną miłość, nawet oceny mam coraz lepsze. Nie, to ostatnie jednak się nie zmieniło. Szkoda. Ale, co tam?
 Rodzice zaczynają coraz więcej poświęcać mi uwagi, może nie zachowujemy się jak typowa rodzina z reklamy płatków śniadaniowych, ale nasza wymiana zdań nie kończy się już kłótniom. A, to już coś. Jeśli tak dalej pójdzie zostaniemy rodziną numer jeden magazynu The Times. Oczywiście, że żartuję, ale to jest takie wspaniałe uczucie, kiedy w końcu wiem, że rodzina, to nie tylko nieznajomi, powiązani więzami krwi. Jeszcze nigdy się tak nie czułem, może sam pomyślę nad założeniem własnej. Już widzę minę Alicji jak klękam przed nią i nakładam jej pierścionek zaręczynowy.
- Alicjo McKingdom kocham cię całym moim sercem i zawsze będę cie kochał. - wtedy patrzę jej głęboko w oczy, kolana mi prawie co nie odpadnę od tego klęczenia na marmurze, ale nadal ciągnę swój monolog. -  Czy zechciałabyś sprawić mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną.
Wtedy ona ukrywa jedną ręką uśmiech i rozgląda się po zgromadzonych osobach. Są tam moi rodzice cali dumni z tego, że ich jedyny syn w końcu postanowił ustabilizować swoje życie, przy wspaniałej kobiecie, o nienagannym pochodzeniu. Tuż obok nich stoją rodzice Alicji, jej mama zaczyna płakać z wzruszenia i szczęścia, a tata kiwa głową, aby się zgodziła.
- Tak. - uśmiecha się do mnie szeroko. - Tak zostanę twoją żoną.
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak! - wstaję i namiętnie ją całuję przez następną minutę. Czuję jak kosmos przelatuje przez nasze ciała i nie ma teraz ograniczeń. Ludzie zaczynają klaskać, ale nic nie słyszymy. Teraz liczę się tylko ja i ona. Ona i ja. Jesteśmy jednym nierozerwalnym bytem. Jednak w końcu musimy powrócić do brutalnej rzeczywistości i wykonać nasze zadanie ustalone przez los.
- Zdrowie narzeczonych. - Anna przynosi na tacy po kieliszku szampana dla każdego i wszyscy piją za nasze zdrowie. Ja lekko obejmuję Alicję i uśmiecham się do niej.
- Co teraz zrobimy? - szepczę jej do ucha.
- Nie mam pojęcia. - nasi rodzice byli zbyt przejęci dosyć dziwnymi rozmowami, a wręcz spekulacjami zaczynając od wielkiego wesela, jakie mają zamiar urządzić, po nowy dom, dochodząc do ilość wnuków. Dlatego wykorzystujemy sytuację i po cichu wymykamy się na taras. Słońce już zaszło, a niebo jest pełne gwiazd, które co jakiś czas spadają.
- Ciekawe co wymyślą? - zaczynam rozmowę.
- Ja wolałabym chyba nie wiedzieć. - oboje zaczynamy cicho się śmiać.
- Ale wiem, że czegokolwiek by nie wymyślili, to już na zawsze będziemy razem.
- Razem na zawsze. - uśmiecham się do niej i przybliżam swoje wargi do jej. Podobno każdy pocałunek przekazuje jakieś uczucie, ten zdecydowanie oddawał moją miłość do Alicji. Rękami obejmują dziewczynę w tali i jeszcze mocniej przyciągam do siebie.
- Lepiej chodźmy do środka, zanim wymyślą dla nas życie aż do emerytury.
- Haha sądzę, że nawet oni nie są do tego zdolni.
- Jesteś pewna? - ale nie uzyskuję odpowiedzi i wspólnie wchodzimy do środka. W taki sposób wygrywam 5$.
 Ach te marzenia, łatwo o nich myśleć, ale trudniej spełnić. Jednak jeśli miałbym oświadczyć się Alicji, to jestem w stu procentach pewien, że właśnie tak wyglądałyby nasze zaręczyny. Oczywiście na następny dzień zostałoby wydane wielkie przyjęcia przez moją mamę i wszystko trzeba byłoby powtórzyć jeszcze raz, tylko dla większej publiczności. Fotograf zrobiłby parę fotek i już byłby materiał dla wszystkich gazet. Właśnie dlatego nienawidzę tych wszystkich uroczystości, trzeba się ładnie uśmiechać, udawać, że się kogoś lubi. Nawet jeżeli chciałoby się wbić tej osobie nóż w plecy.
 Fajnie jest być sławnym, ale nie czuję tego całego widowiska, jakie trzeba urządzać dla tłumu. Według mnie lepiej jest jak się ludzie kogoś boją, niż lubią. Niby w obie strony można zdobyć szacunek innych, ale tylko przy pomocy siły można wzbudzić respekt. Tylko przed strachem pospólstwo się ugnie i będzie go słuchać. Reszta jest dobra tylko w bajkach na dobranoc.
 Ale wróćmy do naszej obecnej rzeczywistości. Jak zwykle po szkolę spaceruję z Alicją po mieście, tym razem rozmawiamy o mnie i tacie. Gdy tylko usłyszała o mojej rozmowie w laboratorium była cała uradowana, że w końcu udało mi się pogodzić z nim.
- Wspaniale, że wreszcie możesz nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt. Jestem z ciebie bardzo dumna. - pocałowała mnie w policzek.
- Wiem, aż sam byłem w szoku. Powiedział żebym przyjechał na prezentację tych robotów. Dasz wiarę? - nadal byłem tym podekscytowany, jak małe dziecko nową zabawką.
- Wiem. Szkoda, że to dopiero za cały miesiąc. - tak, jeszcze tylko 30 dni do moich urodzin i na reszcie będę pełnoletni. Nawet zacząłem zakreślać codziennie dni do tego wydarzenia.
- To będą wyjątkowe urodziny. - oj tak, były i to nawet BARDZO.
- Ale jeszcze zanim ten dzień nastąpi, czekają na nas egzaminy końcowe. - uśmiechnęła się szeroko do mnie i wzięła za rękę. Całkowicie o nich zapomniałem. Testy zaczynają się za dwa tygodnie, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. - Nie mów, że o nich zapomniałeś?
- Oczywiście, że nie. - uśmiecham się do niej. Fuck. Muszę coś szybko wymyślić, najbardziej boję się czytania, ponieważ zawsze mam problemy z koncentracją, a jeszcze każą odpowiadać na jakieś głupie pytania.
- Ciekawe co tym razem wymyślą na zakończenie roku?
- Podobno Putch ma wygłosić mowę końcową w imieniu najstarszego rocznika. - oboje zaczynamy się głośno śmiać.
- Chyba wezmę z sobą torebkę na wymiociny, bo coś czuję, że źle się to skończy.
- A ja chyba przysnę na tym, żeby tylko mieć już za sobą.
- To będzie jakaś porażka. Zresztą dlaczego to ona ma przemawiać. - już zaczęło się. Alicja od zawsze jest negatywnie nastawiona do Penelopy, nie winię jej za to, ale jestem ciekaw dlaczego. Oczywiście nie mogę się jej w prost o to zapytać, bo zaraz zacznie się na mnie drzeć.
- Ty byś się lepiej sprawdziła od niej.
- Naprawdę?
- Oczywiście! Jesteś piękna, inteligentna, popularna, masz wspaniały głos. Jestem pewny, że oczarowałabyś ludzi.
- Jesteś taki kochany. - pocałowała mnie delikatnie w usta. W tym samym momencie podjeżdża do nas Trecy na tym swoim hamerze. Dosyć zabawnie to wygląda, jak taka mała osóbka wysiada z takiego wielkiego samochodu.
- Alicja! Muszę ci coś pokazać! Wskakuj! - jasne, zajeżdżaj sobie, tą swoją zabaweczką i udawaj, że mnie tu nie ma. Ja to tak lubię. W nagrodę posyłam jej złe spojrzenie.
- Ale teraz? - po jej głosie słyszę, że nie ma zamiaru się nigdzie z nią wybierać.
- Tak teraz. Chodź. - Alicja patrzy na mnie wzrokiem mówiącym: „Przepraszam, ale nie mam wyboru. Wynagrodzę ci to jutro.”
- Okey. Nie ma sprawy. - całuję ją na pożegnanie i patrzą jak razem z Trecy odjeżdżają.
Niestety, ale samochód zostawiłem u swojej dziewczyny i drogę do domu będę musiał przejść pieszo. Mógłbym zadzwonić po taksówkę, ale nie chce mi się wyciągać telefonu z kieszeni. Już wole się przejść kawałek, to chyba nie było dobre określenie, ponieważ powrót pieszo zajmie mi około 30 minut.
 Dziwnym zbiegiem okoliczności nikogo nie spotykam po drodze. Nikogo. Naprawdę, żeby żaden znajomy nie przejeżdżał, to jest już szczyt wszystkiego. Czy oni wszyscy siedzą w domu i zakuwają do egzaminów? Jeśli tak, to dobrze, że kończę już tę szkołę.
 Nareszcie widzę światła swojego domu, muszę tylko przejść obok posiadłości państwa Putch i już jestem na miejscu. W końcu dotarłem. Normalnie padam z nóg i jestem strasznie głodny. Mam nadzieję, że Ann zrobiła dzisiaj coś pysznego na obiad.
- Już jestem! I jestem strasznie głodny! - krzyczę w progu i przechodzę dalej. W jadalni spotykam rodziców siedzących przy stole, którzy zaciekle o czymś rozmawiają, lecz jak tylko widzą mnie przestają. - Cześć. Nie widziałem waszych samochodów na podjeździe.
- Och, dzisiaj wyjątkowo musieliśmy przyjechać taksówką, ponieważ samochód taty się popsuł. - odpowiedziała mi mama, a ja w tym czasie siadam obok nich.
- Coś poważnego?
- Nie, jutro będzie już gotowy. - teraz ojciec włączył się do rozmowy. - Jak minął dzień. W szkole wszystko w porządku?
- Tak, tak było... - szukałem odpowiedniego słowa. - … okey?
- To dobrze. - tata pokiwał głową.
- A jak w firmie? Coś nowego w sprawie robotów?
- Dobrze, że pytasz ponieważ właśnie chciałem ci to dać. - wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki białą kopertę i podał mi ją. Z niecierpliwością rozerwałem papier, w środku znalazło się oficjalne zaproszenie na spotkanie w laboratorium MI.
- Dzięki! - wstałem od stołu i podbiegłem do taty, po czym mocno go uściskałem. Razem z mamą zaczęli się głośno śmiać.
- Już dobrze, bo zaraz mnie udusić. - ja zajmuję swoje miejsce, ale nadal wpatruję się w kartkę jak głupi i po raz kolejny czytam treść listu. - Teraz będziesz mógł swobodnie wejść, bez żadnych utrudnień.
- Nie mogę w to uwierzyć. - w tej chwili pojawiła się Anna z trzema talerzami na tacy. Pierwszy podała tacie, drugi mamie, a trzeci mi. Tylko ja uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem dziękuję. Wiem, że przyzwyczaiła się do zachowania rodziców, ale mimo to trochę mi się zrobiło jej żal, za to całe niedocenianie.
- Dostaliśmy zaproszenie od państwa Putch na przyjęcie, które odbędzie się u nich za tydzień. - super, kolejna nudna impreza z salą pełną sztywniaków. Mam nadzieję, że chociaż będzie John, to przynajmniej będzie z kim pogadać, a nie tylko sztucznie się uśmiechać do wszystkich. Alcji na pewno nie zaproszę z oczywistych powodów, zresztą ona i tak by nie przyszła. - Powinniśmy wszyscy się tam pojawić.
- Czyli wszyscy mamy się tam pojawić. - poprawiłem mamę. Ona za to uwielbia te wszystkie przyjęcia, a szczególnie jeszcze bardziej woli je wyprawiać. Uważa, że dzięki temu pokazuje swoją wyższość nad innymi. Jak dla mnie to jeden wielki stos bzdur.
- Nie przesadzaj Alexander. Jestem pewna, że będzie miło i przyjemnie, zresztą jak zawsze. - chyba sama nie wierzyła w to co mówi, ponieważ zaraz po tym napiła się wina. Natomiast tata posłał mi króciutki uśmiech pojednawczy. Jemu też się nie chciało chodzić na te imprezy, ale chyba już przywykł do tego. Ciekawe, czy ja też będę musiał w przyszłości.
- Mama ma rację. Będzie miło i sympatycznie.
- Dziękuję Karolu. - mama chyba nie wychwyciła sarkazmu w tonie taty, który pocałował ją teraz w rękę.
- Wszystko dla ciebie, najdroższa Sofio.
 Lekko uśmiechnąłem się i zacząłem bawić się widelcem. Fajnie się nam siedziało i rozmawiało o takich zwykłych błahostkach jak moja droga na uczelnię, śmieszne anegdotki o pracy opowiadane przez tatę. Nawet plotki mamy usłyszane u kosmetyczki wydawały się być normalne.
 Po posiłku poszedłem do swojego pokoju i zacząłem się uczyć. To była jakaś porażka, żeby siedzieć w piękny wieczór i kuć do durnych egzaminów. Już po pierwszych 30 minutach czytania na temat literatury angielskiej rozbolała mnie głowa. Niestety musiałem przez to przebrnąć i jakoś wytrzymałem 2 godziny z nosem w książkach.
 Rano natomiast obudziłem się całkowicie wypoczęty i nawet Ann nie musiała mnie budzić. Grzecznie wstałem, umyłem się, zjadłem śniadanie i poje... musiałem zadzwonić po Johna, aby przyjechał po mnie i żebyśmy razem pojechali do szkoły.
- Zrobić ci kanapki do szkoły? - jak czekałem na przyjaciela, Anna nawet nie czekając na odpowiedź zrobiła je dla mnie.
- A z czym?
- Z ananasem i szynką. - musiałem chwilę przetrawić tą wiadomość.
- Okey. - podeszła do mnie i wręczyła mi dwie kanapki zapakowane w papier śniadaniowy i specjalną próżniową torebkę. - Jesteś kochana.
- Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego jak byłam 10 lat młodsza.
- To ty kiedyś byłaś młoda. - gdybym nie zrobił uniku oberwałbym w głowę ścierą.
- Lepiej już idź do szkoły.
- Idę, idę. Narka. - wychodzę przed dom i czekam na Johna. Tym razem na szczęście nie muszę długo czekać, ponieważ zjawia się po niecałych 3 minutach. Wsiadam do jego BMW i witam z chłopakiem.
- Siema. Co taki niewyspany jesteś?
- Oj weź nic nie mów. Miałem ciężką noc. Musiałem pomóc Markowi przy przeprowadzce. Ten idiota postanowił przenieść się do tej swojej dziuni Linsday. - Mark był naszym znajomym z szkoły, kiedy jeszcze do niej chodził, ale wyrzucili go za posiadanie narkotyków na wyjeździe. Od tej pory pracował u swojego wujka na stanowisku ochroniarza, a wszystko przez tę idiotkę Linsday. To ona go tak uzależniła.
- Szkoda mi go. Fajny chłopak.
- Wiem. - wyjeżdżamy z dzielnicy nudziarzy i kierujemy się w stronę szkoły, gdy nagle John skręca w lewo.
- Ej, do szkoły nie tędy. - odwracam się.
- Muszę pewną sprawę załatwić jeszcze przed szkołą, więc się uspokój.
- Nie no spoko, tylko trochę mnie to zaskoczyło. - trochę wydało mi się to podejrzane, że John tak zareagował. Zawsze mi wszystko mówił, a teraz zrobił się jakiś tajemniczy. - Powiesz mi o co chodzi.
- Dowiesz się u mnie na imprezie. - teraz już się rozluźniam. Jeśli chodziło o jakąś sprawę związaną z zabawą u niego, to miałem całkowite zaufanie do chłopaka. - Muszę zapłacić, takiemu jednemu gościowi, który mieszka na granicy.
- Na granice? Nie chce tam jechać. - granica, jest tu ulica, która odgradza normalną część LA od dystryktu. Po jednej stronie jest nasze miasto, a po drugiej ich. Wolę się jak najdalej trzymać od tego miejsca, ponieważ nie chcę mieć nic do czynienia z tymi wyrzutkami. Jeszcze ktoś pomyśli, że znam kogoś takiego. - I chyba już wole nie wiedzieć co to za facet.
 Nie mówię, że John zna jakiegoś magika, albo robi z nimi interesy, ale w tych okolicach mieszkają same podejrzane typy. No wiecie, tam są najtańsze ceny za mieszkanie i ciągnie tam całą melinę. Jeszcze tego by brakowało, aby ktoś nas okradł.
- Nie jęcz. To nie potrwa długo. - cicho się zaśmiał. Ja nadal uważam, że jest to zły pomysł, ale jego nie da się przekonać. Trudno, jakoś to przeboleję. Zabawne, jak zmieniają się domy, wraz z celem naszej podróży. Na początku były piękne wille, później domy jedno rodzinne, jeszcze mniejsze domy, blokowiska, a teraz jesteśmy w samym centrum slumsów. Odruchowo dotykam telefonu, jak widzę dwóch gości patrzących się na nas.
- Już jesteśmy. - dlaczego musiał zatrzymać samochód po stronie dystryktu? Dlaczego? Już wolę zostać napadnięty, niż siedzieć w samochodzie tutaj. - Zaraz wracam.
- Ale... - nie zdążyłem nic powiedzieć, bo John już sobie poszedł. Skręcił w jakoś wąską uliczkę i zniknął z pola widzenia. Głośno westchnąłem i opadłem na siedzenie. Nogi położyłem na tapicerce. Niech ma za to, że zostawił mnie tu samego. Jako on tak w ogóle mógł? Też mi przyjaciel. Nakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę.
 Nawet nie zorientowałem się ile minęło czasu, a John wskoczył do samochodu czymś uradowany. Pospiesznie zdjąłem słuchawki i usiadłem prosto.
- A co ty taki zadowolony?
- Wiesz co to jest? - pokazał mi pudełko pełne pigułek. Najpierw uważnie przyglądam się pigułką, a potem przenoszę wzrok na chłopaka.
- Nie mów. Jak ci się udało je zdobyć. - dobry humor powrócił do mnie.
- Ma się te kontakty. - wyszczerzył się i pojechaliśmy dalej. Dziwne, bo jak dotąd nie spotkaliśmy żadnego magika, to było niespotykane, ponieważ jechaliśmy wzdłuż granicy od dobrych 10 minut. Jednak udało nam się natrafić na dwójkę spacerujących po chodniku. Jakiś stary dziadek, poruszający się o lasce i młoda dziewczyna pomagająca mu jeszcze chodzić.
 Obydwoje byli cali brudni i ubrani w jakieś łachmany. Słyszałem plotki, że magicy z głodu zabijają się nawzajem, a potem jedzą mięso przegranego. Ale, to tylko plotki. Jednak prawdą jest to, że w dystryktach panuje bieda. Dostawy żywności są bardzo nieregularne i małe. Zbyt małe dla wyżywienia wszystkich i dlatego często wywoływane są zamieszki. Podobnie jest w przypadku ciepłej wody i prądu, tych rzeczy praktycznie tam nie ma.
- Mam pomysł. Zatrzymaj się przy nich. - mówię do Johna, a on posłusznie wykonuje moje polecenie. Dwójka magików również się zatrzymuje i patrzy się na nas. - Co tam?
 Nie odpowiedzieli mi. Ja wysiadam z samochodu i podchodzę do nich.
- Pytałem się o coś. - nogą kopnąłem w laskę dziadka, która upadła na ziemię. Starzec zachwiał się, ale dziewczynie udało się go jakoś przytrzymać. Widać było, że jest wściekła i ma zamiar coś zrobić, ale facet powstrzymuje ją gestem ręki.
- Słuchaj się dziadka dziewczynko, to może jeszcze trochę pożyjesz. Chociaż kto wie, może jakbyś... - przyjrzałem jej się i wyglądała całkiem zgrabnie. Złapałem ją za szczękę, ale mi się wyrwała. - Lubię takie ostre.
 Nadal obydwoje zachowali milczenie, tylko tym razem okazali się być mądrzejsi i postanowili odejść z miejsca.
- John rzuć mi torbę. - chłopak podał mi ją. Wyjąłem z niej swoje kanapki od Ann i podałem im. - To dla was.
 Para najpierw spojrzała na siebie, a potem dziewczyna chciała je zabrać. Wtedy właśnie przechyliłem torebkę i kanapki powypadały na ziemię, całkowicie się rozwalając.
- Ups. - uśmiechnąłem się wrednie. Dziewczyna zaczęła zbierać resztki kanapek. Ananas i szynka były całe brudne, a do masła przyczepiły się odrobinki piasku. Jedyne co mi nie dawało spokoju, to sposób w jaki patrzył na mnie starzec. Nie było w nim ani krzty pogardy, złości, czegokolwiek. Nie, wydawało mi się, jakby współczuł mi. Tak, to chyba dobre określenie. Ale to był kolejny błąd. Zdenerwowało to mnie i musiałem coś zrobić. Każdy by mnie zrozumiał. Dziewczyna akurat jeszcze schylała się po jeden plasterek szynki, to wykorzystałem ten moment i klepnąłem ją mocno w tyłek.
 Aż podskoczyła. Ja i John zaczęliśmy się głośno śmiać, ale jej chyba to nie odpowiadało, bo jak tylko się wyprostowała, to spojrzała na mnie dzikim wzrokiem. Szybko podbiegła do mnie i zamachnęła się ręką, ale w tym momencie starzec się odezwał.
- Kira wystarczy. - jego głos był bardzo twardy i stanowczy. Dziewczyna natychmiast się zatrzymała i wycofała do niego. Podniosła jego laskę i poszli w swoją stronę.
- Tak uciekajcie mieszańcy. Ktoś powinien ukrócić waszą swobodę! - wsiadam do samochodu i przez drogę do szkoły naśmiewamy się z dwójki magików.
- Widziałeś jaj minę? Jakby chciała, to by cię rozszarpała.
- Mogłaby, gdyby nie przyzwoitka. - obaj wybuchamy niekontrolowanym śmiechem. W szkole dzielimy się tymi informacjami zresztą paczki. Alicja na początku była zła, że klepnąłem tę dziewczyną, ale w końcu udało mi się ją jakoś udobruchać i również zaczęła się z tego śmiać.
- Dobrze im tak. Mam nadzieję, że te roboty zrobią z nimi porządek. - w szkole nic niezwykłego się nie dzieje, oprócz tego, że uważniej słucham wykładów nauczycieli i robię notatki z lekcji. Nawet odpuściłem teraz Howardowi z dowcipami. Chłopak wyglądał jakby miał zaraz zejść z przemęczenia. Był biały jak kreda, oczy podkrążone, a ręce sine. Ja nie wiem, jakie fetysze on ma, ale nie chcę ich znać.
 Po szkole jadę z Alicją do niej i tam razem się uczymy do egzaminu z historii. Tego przedmiotu w ogóle nie mogę zrozumieć. Jaki normalny człowiek, może zapamiętać taką ilość dat? Chyba trzeba być robotem, albo jakimś kosmitą, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie zna daty podpisania Deklaracji Niepodległości. To jest chore.
- Jestem padnięty. - kładę się na jej łóżku.
- Nie narzekaj, mamy jeszcze całą wojnę secesyjną do omówienia.
- Na samą myśl o tym, mam ochotę zaciągnąć się do wojska i wypłynąć na wojnę. - Alicja cicho zachichotała i położyła się obok mnie. - Mam lepszy pomysł. Dla odmiany pouczmy się biologii.
- Biologii?
- Tak. Nigdy nie mogę zapamiętać położenia i nazw tych wszystkich kości, mięśni. - powoli zacząłem całować ją w usta.
- Jesteś niereformowalny. - powiedziała pomiędzy pocałunkami. Zacząłem powoli rozpinać jej bluzkę. No i dalej wiecie jak się to skończyło, więc nie będę się wdawał w szczegóły.
 Dobrze, że rano odzyskałem swój samochód. Jak zwykle rodzice Alicji byli w trasie służbowej i dom był cały dla nas, więc rano nie było żadnego przypału. Mogliśmy wspólnie zjeść śniadanie i razem pójść do szkoły, tylko musiałem pożyczyć parę ubrań od jej brata Trevisa, bo moje uległy „zniszczeniu.”
- Kocham cię. - pocałowałem ją na przywitanie.
- Ja ciebie też.
- Idziemy do szkoły? - spojrzałem na nią pytająco.
- Tak. Musimy iść. Dzisiaj jest powtórka z literatury. - trochę posmutniałem. Myślałem, że spędzimy cały dzień w łóżku. - Ale mamy dopiero na trzecią lekcję?
- Naprawdę?
- Oczywiście. - uśmiechnęła się do mnie słodko i od razu było lepiej. Pocałowałem ją i nakryłem nas kołdrą.
Jak to my zapomnieliśmy się trochę i musieliśmy ubrać się w biegu, ponieważ zostało nam jeszcze 20 minut do dzwonka na lekcję. Ja nie wiem, jak my to zrobiliśmy, ale nie dość, że zdążyliśmy na lekcje, to jeszcze zjedliśmy śniadanie. To była dosyć ekstremalna podróż do szkoły, parę razy musiałem przejechać na czerwonym świetle, a do klasy to wbiegliśmy.
 Na szczęście nauczycielka od angielskiego nic nie powiedziała i zaczęła prowadzić lekcję. Dzisiaj rozmawialiśmy na temat Szekspira i jego teatru. Nudy. Jak rozmowa na temat jakiś głupich pisarzy może wpłynąć na moje życie. Będą mi kazali podczas podpisania kontraktu wyrecytować fragment z „Hamleta”?
- Może nie pójdziemy na informatykę? - szepnąłem do Alicji. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i złapała mnie za dłoń.
- A co będziemy robić?
- Przydałyby mi się lekcje dodatkowe z biologi.
- Ty niewyżyty erotomanie. - powiedziała to odrobinę za głośno i cała klasa zwróciła na nas uwagę. Nauczycielka zamknęła z hukiem książkę i spiorunowała nas wzrokiem.
- Chyba nie przeszkadzam wam w czymś ciekawszym? - Alicja zakryła swoją twarz w rękach, bo zaraz by wybuchnęła śmiechem na całą klasę. Jak zwykle ja musiałem uratować nas z tej sytuacji.
- Właśnie rozmawialiśmy na temat romansu Szekspira z królową Wiktorią. - uśmiechnąłem się niewinnie. Nauczycielka jeszcze raz spojrzała na nas i zaczęła coś pisać na tablicy.
- Żeby mi to był ostatni raz. Rozumiemy się?
- Tak jest. - sam musiałem odpowiedzieć, ponieważ Alicja jeszcze nie doszła do siebie. Zbliżyłem się do niej i szepnąłem. - Jesteś zadowolona?
Dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać na całą klasę. Pani Hoogs zrobiła się cała czerwona i rzuciła książką o ławkę.
- DO DYREKTORA!!! ALE JUŻ!!!! - zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy z klasy. Alicja nadal nie mogła powstrzymać swojego śmiechu i musieliśmy zaczekać, aż się ogarnie w końcu. Zajęło to jej całe 10 minut, dopiero potem mogliśmy swobodnie wejść do gabinetu dyrektora i odbyć bardzo pouczającą rozmowę na temat naszego zachowania na lekcji angielskiego.
 Nasz kochany papa dyrektor to przesadnie gruby, niski mężczyzna z dwa razy większą ilością podbródków niż u normalnego człowieka. Bardziej przypomina prosiaka niż człowieka. Ubiera się w tanie, za małe garnitury, które były modne chyba z 20 lat temu. Dodatkowo nosi te okropne małe kapelusze, które w żaden sposób nie pasują do reszty ubrania. Uczniowie w szkole nazywają go pan Porki, od postaci z kreskówek Worner Bros.
 Raz była niezła afera, ponieważ jeden chłopak chrumknął przy nim i ten popadł w taką złość, że ledwo co to wytrzymał. Od razu zrobił się czerwony i zaczął wymachiwać tymi swoimi tłustymi łapkami w wszystkie strony, jednak tylko na tym się skończyło.
- Musicie zrozumieć, że pani Hoogs jest osobą starszą i trochę inaczej podchodzi do nauczania. To bardzo dobry pedagog i nie chce dla was źle. Rozumiecie? - nie odzywamy się, tylko kiwamy w odpowiednim momencie głową.
- Wiem, że jej metody są trochę staroświeckie i nie pasują do obecnych czasów, ale już uczy tutaj bardzo długi czas i nie mogę powiedzieć o niej złego słowa.
- Więc proszę was, o trochę wyrozumiałości dla niej. Dobrze?
- Tak, panie dyrektorze. - odpowiadamy razem.
- Teraz wracajcie na lekcję. - grzecznie się żegnamy i wychodzimy z gabinetu, ale nie wracamy na lekcję.


2 komentarze:

  1. Hahahaha, nie wytrzymam xD "Od razu zrobił się czerwony i zaczął wymachiwać tymi swoimi tłustymi łapkami w wszystkie strony" normalnie padłam xD

    I nie mogę się doczekać co będzie na tej imprezie u Johna ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhuhuhu, coraz ciekawiej, powiadam, coraz ciekawiej! Całe szczęście, że masz teraz dużo czasu :D
    Trochę mi żal Kiry i tego staruszka, ale Alex to chyba już taki typ człowieka... Kto wie, może się kiedyś 'nawróci'...? ;) Osobiście na to właśnie liczę ^^

    Pisz, pisz, nie przeszkadzaj sobie xD

    OdpowiedzUsuń