niedziela, 27 października 2013

Rozdział 9 Okrutna prawda

 Taksówkarz miał problem z znalezieniem odpowiedniego miejsca do parkowania, więc tylko poleciłem mu, aby zatrzymał się na ulicy przed bramą, a ja szybko wyskoczę. Na początku niechętnie do tego podszedł, ale jak pomachałem mu banknotem stu dolarowym przed nosem, od raz zmienił swoje nastawienie.
- Dziękuję. Do widzenia. – zamknąłem drzwi od samochodu i faceta już nie było z moimi pieniędzmi. Jeszcze wtedy nie przejmowałem się tym tak bardzo, bardziej interesowała mnie impreza urodzinowa, która zaczęła się bez jubilata.
 Po drodze do domu, spotykałem wiele nieznanych mi osób, które zatrzymywały mnie na chwilę, aby złożyć życzenia i zaoferować coś do picia, w celu uczczenia tego pamiętnego dnia. Jednak wolałem tym razem nie przesadzić z alkoholem i odmawiałem wszystkim po kolei. Byli trochę zawiedzeni, ale po chwili chyba o tym zapominali i bawili się ponownie.
  Starałem się w tłumie wypatrzeć Alicję, ale nigdzie jej nie widziałem. Raz minąłem kogoś kto był łudząco podobny do Tracy  ale nie dziewczyna tylko szybko mnie minęła i poszła w stronę basenu, gdzie inne półnagie panie bawiły się w ratowniczki. Chciałem tam podejść, ale poczułem jak ktoś ciągnie mnie za rękę. Odruchowo odwróciłem się i zobaczyłem Alicję, piękną jak zawsze.
- A ty gdzie się wybierasz? – zapytała. Uśmiechnąłem się szeroko i ostatni raz zerknąłem w stronę basenu.
- Coś mi się zdaję, że potrzebuję pomocy ratownika, szczególnie ratowniczki. – Alicja posłała mi złe spojrzenie i jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnęła.
- Zbliż się do basenu, a jedynym lekarzem, jakiego będziesz potrzebował, to patomorfolog. – powiedziała złowieszczo i chłodno. Od tego aż dostałem gęsiej skórki na karku, chyba nie żartowała, co do swojej groźby, bo już nigdy więcej nawet nie spojrzałem w stronę basenu.
- Kochana jesteś. – uśmiechnąłem się do niej szeroko. Dziewczyna odpowiedziała mi tym samym i pocałowała mnie delikatnie w usta.
- Wiem. – powiedziała. – Jak ci się podoba moja impreza?
- Twoja impreza? – zaśmiałem się.
- A czyja? – skrzyżowała ręce. – Wiesz ile pracy musiałam włożyć, żeby to wszystko przygotować? Jeszcze więcej potrzeba było, aby nikt się nie wygadał przed tobą, co było o wiele trudniejsze i musiałem użyć swoich wszystkich sił perswazyjnych, aby twoi rodzice się na to zgodzili, po tym co zrobiłeś u Johna.
- Dobrze, dobrze. Twoja impreza, dużo się nacierpiałaś, nie mogłaś spać po nocach. Okey, rozumiem.  – musiałem przyznać jej racje, bo w przeciwnym wypadku obraziłaby się i kazała wszystkim pójść do domu, a wierzcie mi byłaby do tego zdolna. – Ale to są moje urodziny. Prawda?
- Zbieg okoliczność. – zrobiłem obrażoną minę, na co Alicja głośno się roześmiała. – Żartuję tylko. Wszystkiego najlepszego!
- Dzięki. – pocałowała mnie w usta. Tym razem bardziej namiętnie i uczuciowo. Jednak czegoś brakowało w tym pocałunku, drobnego szczegółu, bez którego pocałunek nie był tym samym, co parę dni wcześniej. Jednak nie przejąłem się tym zbytnio i całowaliśmy się dalej, aż tort nie wjechał na scenę dla zespołu.
- A teraz zapraszamy Alexa na scenę. – powiedział wokalista. Wszyscy zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu mnie. – Czy na sali jest Alex? Jeśli nie, to sami zjemy cały tort, a z bliska wygląda smakowicie.
- Lepiej idź. Bo nie starczy dla ciebie. – Alicja pierwsza przerwała pocałunek i odsunęła się na bezpieczną odległość.
- To moje przyjęcie i będą czekać, tak długo jak ja im rozkażę. – chciałem ją ponownie pocałować, ale ludzie zaczęli krzyczeć moje imię i dziewczyna gdzieś zniknęła mi z pola widzenia.
- Alex! Alex! Alex! …
- Idę, idę. – zacząłem przedzierać się przez tłum, który na mój widok zaczął klaskać. Trochę mnie to zirytowało, ale nie dałem po sobie tego poznać. Wdrapałem się na scenę i przywitałem z całą kapelą. Oni oczywiście pogratulowali mi i złożyli życzenia, a potem zaczęli śpiewać „ Sto lat”. Goście szybko do nich dołączyli i powstał chaos, ponieważ każdy śpiewał w innym rytmie i z różną głośnością. Chciało mi się z tego śmiać, ale udało mi się to powstrzymać i w konsekwencji na mojej twarzy pojawił się dziwny grymas. 
- Dziękuję wszystkim. – zabrałem wokaliście mikrofon, aby wszyscy mogli mnie usłyszeć. W tłumie starałem się wypatrzeć Alicję, ale nigdzie jej nie było, znowu. – Chciałbym przede wszystkim podziękować pewnej osobie, która jest dla mnie wyjątkowa. Alicjo jesteś dla mnie wszystkim i wiedz, że kocham cię.
 Tłum zaczął ponownie klaskać i gwizdać dla mnie. Pomachałem im i wtedy wpadłem na genialny pomysł. Poprosiłem chłopaków z zespołu, aby pozwolili mi zaśpiewać z nimi ulubioną piosenkę mojej dziewczyny
- To dla ciebie. – ustawiłem mikrofon w statywie i kapela zaczęła grać „We Found Love” z repertuaru Rihanny. Już po pierwszych słowach piosenki goście ponownie zaczęli klaskać, trochę mi to przeszkadzało w śpiewaniu, ale w końcu pozwolili mi swobodnie dokończyć.
 Jak doszedłem do refrenu na scenę wskoczyła Alicja i razem zaczęliśmy śpiewać. Co jakiś czas zerkałem na nią i uśmiechałem się do niej. Dziewczynie bardzo spodobał się ten pomysł, gdyż radość biła od niej niczym żar od ognia. Jeszcze przed skończeniem piosenki odsunąłem mikrofon i przysunąłem się do Alicji, mocno ją obejmując i całując.
- Ooooo! – tłum oczywiście zareagował na to i zrobiło się dosyć niekomfortowo, więc ja i Alicje zeszliśmy z sceny i udaliśmy się szybkim krokiem w stronę domu. Po torcie nie zostało nawet śladu, ponieważ ludzie od razu się na niego rzucili i wszystko zjedli w przeciągu paru minut.
- Kocham cię. – jeszcze raz ją pocałowałem. W środku również było dużo osób, ale tutaj przebywała elita gości. Dlatego nie mogłem nikogo znajomego zobaczyć na zewnątrz, wszyscy siedzieli w środku i czekali na mnie. Przeszliśmy w głąb korytarze i pomachałem wszystkim znajdujących się w salonie.
 Podszedł do nas John z trochę dziwnym wyrazem twarzy, jakby miał zaraz wybuchnąć z śmiechu, albo z złości. Spojrzał na mnie, a potem na Alicję i wrócił mu dobry humor.
- Wszystkiego najlepszego, stary. – uścisnęliśmy sobie dłoń i w trójkę poszliśmy do kuchni, gdzie stały dwie rozpoczęte beczki z piwem, a pod ścianą jeszcze pięć niezaczętych. Nalaliśmy sobie alkoholu do kubków plastikowych i wspólnie wypiliśmy za moje urodziny.
- Spotkamy się jeszcze później, muszę pogadać z Angeliką  – John zawsze miał słabość do tej dziewczyny i teraz chyba postanowił coś w tym kierunku zrobić. Dziewczyna właśnie zerwała z swoim chłopakiem, który wyjechał dwa dni temu na studia, ponieważ dostał stypendium za osiągnięcia sportowe. Angelica kazała mu wybrać pomiędzy nią, a sportem. Jeszcze tego samego dnia chłopak zabrał wszystkie swoje rzeczy od niej i pojechał na drugi koniec kraju, biegać za piłką.
- To co teraz? – spojrzałem na Alicję.
- A co chcesz robić?
- No, może moglibyśmy pójść na górę i …
- I wszystkie pokoje są już dawno zajęte. – uśmiechnęła się do mnie.
- Wszystkie? Nawet mój? – trochę mnie to przeraziło, że jakaś obca para będzie się kochać w moim łóżku.
- Tak.
- Przez kogo? – strach zaczął przeradzać się w złość. Alicja szybko to wyczuła i odpowiednio utemperowała mnie, zanim zdążyłem całkowicie wybuchnąć.
- Przeze mnie.
- Tak? – zdziwiłem się. – A co tam będziesz robić?
- Będę udzielała korepetycji z biologii pewnemu chłopakowi.
- Znam go?
- Mniej więcej.
- Mniej czy więcej?
- Sam się przekonaj. – wzięła mnie za rękę i razem ruszyliśmy w stronę mojego pokoju. Po drodze minęliśmy Johna, który siedział razem z Angeliką w salonie i dziwnie się na nas patrzył. Nie zauważyłem tego, ponieważ całą swoją uwagę poświęciłem tylko i wyłącznie Alicji.
 Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do mojego pokoju, dziewczyna wsadziła klucz do dziurki i przekręciła go dwa razy w prawo. Po korytarzy rozszedł się dźwięk otwierającego zamka.
- Skąd masz ten klucz? – zostawiłem na jej szyi drobny pocałunek. Spodobało to się jej, więc nie przestałem na tym jednym.
- Zostawiłeś go na biurku. – odpowiedziała cicho.
- Byłaś już tam?
- Oczywiście. – cicho jęknęła, kiedy delikatnie ugryzłem ją w usta. – Musiałem trochę ogarnąć. Sam zobacz.
 Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Jakby ktoś powiedział mi, że posprzątał generalnie u mnie, nie uwierzyłbym mu na słowo. Nie dość, że dziewczyna wszystko jakimś cudem pochowała do szafek, to jeszcze zmieniła styl pokoju. Okna były zasłonięte czerwonymi zasłonami, wszędzie porozstawiała świece, a woń kadzidła rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu.
 Alicja odwróciła się przodem do mnie i przegryzła dolną wargę. Chciała o coś zapytać, ale nie pozwoliłem jej zacząć i zacząłem ją całować. Krokami przesuwaliśmy się w stronę łóżka, a kiedy się obok niego znaleźliśmy pchnąłem dziewczynę na nie. Rozpuściła włosy i cała weszła na łóżko.
- Wszystko przygotowałaś. – zdjąłem buty i położyłem się obok niej.
- Mówiłam, że jestem gotowa na wszystko. – powiedziała pomiędzy pocałunkami. Gdy miałem się zabierać za jej koszulkę po całej posesji rozniósł się głośny krzyk dziewczyny. Szybko odsunąłem się od Alicji i nasłuchiwałem, czy aby nie przesłyszałem się.
- Co do cholery? – szybko założyłem buty i razem zbiegliśmy na dół. Nie tylko nas to przeraziło, ponieważ zespół przestał grać i wszyscy zebrali się wokół basenu. Jedna dziewczyna ciągle krzyczała, a jej koleżanki starały się ją jakoś uspokoić.
- Przesuńcie się. – trudno było przejść w stronę centrum wydarzenie i parę osób musiałem nieźle popchnąć, aby zeszły z drogi. Wszyscy w milczeniu przyglądali się czemuś w basenie. Tuż za mną grzecznie szła Alicja, która mocno ściskała mnie za rękę, aby się nie zgubić. Gdy wreszcie udało nam się dojść na sam początek, zobaczyłem czemu wszyscy się tak zbiegli w to miejsce.
 Na środku basenu dryfował jakiś chłopak twarzą skierowaną do dna, a wokół niego powoli rozprzestrzeniała się czerwona plama. Wszyscy cicho mruczeli na temat tego co się tutaj zdarzyło, jednak nikt nie był zgodny co się stało. Zauważyłem paręnaście dziewczyn, owiniętych w ręczniki, aby zasłonić się. Wszystkie, bez wyjątku płakały.
 Wszyscy tylko stali i gapili się na ciało chłopaka. Nie mogłem zrozumieć, co ich tak bardzo ciekawi, czy interesuje. Szybko wyszedłem z szeregu i wszedłem do basenu. Zrobiłem parę kroków w stronę ciała i odwróciłem je na plecy. Na początku nie poznałem tego chłopaka, mógł mieć z trzynaście, może dwanaście lat. To było dziwne, że tak młoda osoba znalazła się tutaj. Wziąłem go na ręce i zaprowadziłem na ziemię.
- Może ktoś by mi pomógł? – powiedziałem ostro i spojrzałem na wszystkich. Nikt mi nie pomógł, a wręcz przeciwnie wszyscy jakby zrobili parę kroków w tył, aby nie być za blisko ciała. Pokiwałem głową z zażenowania i jakoś udało mi się wyciągnąć chłopaka na brzeg.
 Podszedłem do niego i przybliżyłem twarz do jego klatki piersiowej, ale nie słyszałem bicia jego serca. Od razu zabrałem się za resuscytację i zacząłem uciskać na jego mostek. Na szczęście po paru uderzeniach chłopak otworzył oczy i wykaszlał całą wodę na trawę.
- Wszystko w porządku? – zapytałem niepewnie i lekko potrząsnąłem go w ramię. Chłopak przerażony spojrzał na mnie, a potem na otaczających nas ludzi.
- T-ak. – powiedział cicho. Cały się trząsł, więc zabrałem jakiemuś chłopakowi bluzę i okryłem go. Dzieciak uśmiechnął się do mnie lekko, ale widać było, że się wstydzi. Spojrzałem na resztę i warknąłem:
- Co się gapicie? Koniec przedstawienia. – podziałało, ponieważ muzyka ponownie zaczęła grać, a ludzie rozeszli się po całej posiadłości. Pozostała tylko Alicja, która uklękła przy mnie.
- Jak się nazywasz? – uśmiechnęła się do dzieciaka. Ten tylko nałożył na siebie bluzę i schował w niej twarz.
- Czy ty nie jesteś synem Walkerów z naprzeciwka? – moi sąsiedzi mieli syna, ale rzadko kiedy pozwalali mu wychodzić na zewnątrz z powodu obawy o otaczający go świat. W tym momencie sobie uświadomiłem, że to jednak on. Na pewno nie był zaproszony, ale i tak przyszedł, musiał nieźle się natrudzić, aby ominąć swoich rodziców. – Wszystko w porządku. Nic nie powiem twoim rodzicom.
 - Właśnie, nikt nie powie. Chodźmy do środka. – Alicja wzięła go ze rękę i razem poszliśmy do domu. Przez całą drogę milczał i patrzył na swoje buty, ale dostrzegłem jak czasami zerka na mnie i natychmiast odwraca głowę. Umieściliśmy go w moim pokoju.
- Powinieneś się przespać i przebrać w coś suchego. Tutaj masz moje ubrania na zmianę. – starałem się wybrać coś odpowiedniego na niego, ale wszystko było za duże. – Nie krępuj się.
- Dziękuję. – usiadł na łóżku i zaczął uparcie patrzeć się na  podłogę. Zrobiło mi się żal chłopaka. Prawie całe swoje życie przesiedział sam w domu, bez kontaktu z rówieśnikami, żadnych wyjść do kina, na piwo. Zerknąłem na podłogę i zauważyłem pojedyncze krople krwi na niej.
- Jesteś ranny. – kucnąłem obok niego i podwinąłem prawą nogawkę spodni. Miał dużą ranę na nodze, na wysokości kostki. Spojrzałem na Alicję. – Przynieś apteczkę z kuchni.
- Dobrze. – pokiwała głową i wyszła.
- Oraz coś do jedzenia! – krzyknąłem za nią. – Połóż się, zaraz się tym zajmę.
- Dobrze. – posłuchał mnie i spokojnie leżał na łóżku. Głowę miał przechyloną w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego, niestety chłopak nie miał ochoty na radość i spuścił wzrok.
- Co się stało tam w basenie? – usiadłem obok niego na łóżku. Na początku nie odpowiedział mi. – Ktoś ci coś zrobił? Zmusił do czegoś?
- Nie. Ja sam tam wskoczyłem. – spojrzał na  mnie zeszklonymi oczami, wiedziałem co się zaraz mogło stać.
- Dlaczego? Przecież mogłeś zginąć tam w wodzie? – mimo wszystko chciałem poznać prawdę, nawet jeżeli chłopak miałby się rozpłakać tutaj. – Sam tutaj przyszedłeś?
- Tak. – pokiwał głową. – Chciałem być taki jak ty. Słyszałem jak rodzice o tobie rozmawiali. Skoczyłeś z dachu domu do oceanu.
- Ja? – wskazałem na siebie palcem. Jak widać plotki bardzo szybko rozprzestrzeniają się w tej okolicy, skoro rodzice Brandona (chyba tak miał na imię) już o tym wiedzieli.
- Mhmm, chcę być tak samo odważny, dlatego wymknąłem się z domu i postanowiłem wskoczyć do basenu z dachu twojego domu. Już wiele razy widziałem jak to robisz, więc myślałem, że nic mi się nie stanie.
- Głupi! – podniosłem głos i od razu przekląłem się za to. Chłopiec tylko się jeszcze bardziej wystraszył. – Przepraszam. Nie powinienem krzyczeć. Ale mogłeś coś sobie zrobić, a ja wcale nie jestem taki odważny.
- Ale skoczyłeś do oceanu.
- Z głupoty, a nie z odwagi. – w tym momencie weszła Alicja z apteczkę w jednej ręce, a pudełkiem z połową pizzy w drugiej.
- Tylko tyle zdążyłam zabrać, zanim wszyscy zdążyli wszystko wyjeść. – położyła jedzenia na szafce, a mi wręczyła apteczkę. Od razu zabrałem się za opatrzenie rany chłopca.
- To trochę zaboli. – chłopak nawet na chwilę nie krzyknął z bólu. – I po wszystkim. Byłeś bardzo dzielny.
- Właśnie. Nawet na chwilę nie krzyknąłeś z bólu. Brawo. – Alicja zaczęła klaskać. Brandom rozpogodził się i usiadł na łóżku. – A teraz zjedz pizze zanim wystygnie, przebierz się i postaraj zasnąć.
- I nie bój się, nikt tutaj nie wejdzie. Daję słowo. – poczochrałem mu włosy i razem z Alicją wyszliśmy z pokoju. – Pod biurkiem powinna być jeszcze Pepsi, więc się częstuj.
- Dobranoc. – uśmiechnęliśmy się do chłopaka i zamknęliśmy za sobą drzwi. Objąłem Alicję i zeszliśmy na dół.
- Szkoda mi chłopaka. Praktycznie nie ma nic z dzieciństwa.
- Prawda, ale nic na to nie poradzimy. Państwo Walker nie zmienią zdania, szczególnie jeśli się dowiedzą, że chłopak zakradł się tutaj w nocy i o mało co nie umarł.
- Byłeś bardzo dzielny. – pocałowała mnie.
- Już trzecia osoba mi to mówi dzisiaj. – zaśmiałem się. – Muszę się przewietrzyć. Chodźmy na zewnątrz.
- Coś w tym musi być. – zaśmiała się. -  A jak masz zamiar zaprowadzić go do domu, tak aby jego rodzice się o niczym nie dowiedzieli?
- Nie wiem. – wyszliśmy na zewnątrz. Ludzie jak niby nic bawili się z powrotem. Teraz gardziłem nimi wszystkimi, nikt chłopakowi nie pomógł. – Pewnie będę musiał jakoś przed świtem podrzucić go do pokoju.
- Tylko uważaj na siebie. Żeby pani Walker nie ganiała cię z grabiami po jej cennym ogródku. – zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie.
- Chyba jestem ci coś winny. – zacząłem ją całować. Było naprawdę przyjemnie i jak na złość wszystko musiało się teraz spieprzyć na maxa.
- Zostaw ją frajerze. – odezwał się męski, dobrze znany mi głos mojego „przyjaciela” Johna. Odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem na niego zdziwiony.
- O co ci chodzi Johny? – uśmiechnąłem się jak głupi do niego. Myślałem, że to jeden z jego żartów, niestety myliłem się.
- Powiedziałem żebyś odwalił się od Alicji! – robił się coraz bardziej zły, a ja nie wiedziałem o co mu dokładnie chodzi. Spojrzałem na dziewczynę, a ona tylko patrzyła się przestraszona na nas.
- Nie rozumiem. – pewna myśl chodziła mi po głowie, ale nie chciałem w nią uwierzyć, to było zbyt straszne.
- Jednak nie jesteś taki mądry za jakiego się uważasz. – John zrobił parę kroków w moją stronę. Alicja drgnęła.
- John proszę. – cicho wyjęczała.
- O co ci chodzi? – również zrobiłem krok w jego stronę. – Nie wiem o co cię dzisiaj ugryzło, ale zapomni o tym. Napijmy się, dobrze zabawmy, w końcu są moje urodziny.
- Jak zawsze o CIEBIE!! – krzyknął na mnie i lekko popchnął do przodu. Jak na razie nie reagowałem na jego wyczyny, a tłum znowu zaczął się zbierać w jednym miejscu, podziwiając kolejne przedstawienie. – Ty i twoje ego. Tylko TY się liczysz! To CIEBIE rodzice zabrali na najważniejsze wydarzenie w firmie, to TY zostałeś mianowany nowym prezesem TI i CIEBIE kocha najpiękniejsza dziewczyna w mieście.
- Spokojnie John. Nie denerwuj się tak. – chłopak musiał już od dawna czuć jakiś uraz do mnie, ale bardzo głęboko to w sobie dusił i chyba z powodu dzisiejszego dnia czara goryczy przelała się.
- Chociaż w sumie twoja dziewczyna ostatnio znajdowała szczęście w moim łóżku. – uśmiechnął się szyderczo.
- JOHN!! – krzyknęła Alicja, ale za późno, ponieważ doskoczyłem do chłopaka i zacząłem się z nim bić.
 Może zareagowałem zbyt impulsywnie, ale nie mogłem pozwolić, aby ktoś wygadywał coś takiego o mojej dziewczynie przy ludziach, nawet jeśli to była prawda. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego Alicja jest tak szczęśliwa i John był taki markotny dzisiaj. Obydwoje mieli romans i to chyba od dłuższego czasu. Powinienem być zły na nich oboje, ale jakoś wszystko skumulowało się na chłopaku.
 Dobrze, że nikt nam nie zamierzał przeszkodzić, bo mogło by się to dla tej osoby źle skończyć. Zarówno John jak i ja chodziliśmy kiedyś na kurs wschodnich sztuk walki, ale teraz liczyło się tylko, aby skopać mu tyłek, nie zwracając uwagi na technikę.
 Jak na razie walka była wyrównana i trudno było określić kto mógł wygrać, to spotkanie. Jednak nie miałem zamiaru się poddać, nie po to wszystko zaczynałem, aby uciekać z podkulonym ogonem. Tłum dodatkowo podgrzewał nasze emocje, po przez krzyki i doping. Jedynie Alicja krzyczała, płakała i błagała, abyśmy przestali, bo możemy coś sobie zrobić.
 Zrobiłem jeden błąd i John to wykorzystał. Mianowicie, gdy chciałem zrobić krok w tył, potknąłem się o pustą butelkę i straciłem na moment równowagę. Chłopak w tym samym czasie podciął mnie i upadłem plecami na ziemię. Rzucił się na mnie i złapał mocno za szyję. Starałem się jakoś wyswobodzić z jego uścisku, ale nie mogłem, a John nie pozwalał mi nawet na najmniejsze zaczerpnięcie powietrza. Powoli zaczynałem czuć jak siły ze mnie opadają i pokazywały się mroczki przed oczami. Jak już sądziłem, że to już koniec i zaraz umrę, nieoczekiwanie John puścił moją szyję i krzyknął z bólu.
 Zaczerpnąłem świeżego powietrza i minęła chwila, zanim wszystkie systemy życiowe powróciły do normy. Podźwignąłem się z ziemi i zobaczyłem jak chłopak wymachuje swoimi rękami i wyje. Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo i wykorzystał to.
 Wstałem i przycisnąłem chłopaka do ściany budynku, jedną ręką trzymając go za szyję, a drugą bijąc po twarzy. Wpadłem w jakiś szał i nie mogłem przestać, krew pstryknęła mi na twarz, chłopak błagał o litość, ale jej nie doznał. W końcu jego krzyki ucichły, a ja wykonałem ostatni cios, który przesądził o moim losie. W momencie, kiedy moje ręką dotknęła policzka Johna, jego twarz roztrzaskała się na miliony lodowych kawałeczków.
 Puściłem jego ciało i zamurowało mnie. Nie miałem pojęcia jak do czegoś takiego doszło. Czy to była moja sprawka? Jak mogło się coś takiego stać? Parę osób zemdlało na ten widok, a reszta odsunęła się ode mnie. Wszyscy zaczęli coś mruczeć pod nosami, ale nie docierały do mnie ich słowach, gorzej było z spojrzeniami, które wydawały mi się jak tysiące sztyletów przecinających mnie na kawałki.
- Jesteś potworem! – jako pierwsza odezwała się Alicja, która otrząsnęła się z szoku. Nerwowo pokiwałem głową, myślałem, że to jedna wielka pomyłka.
- Nie, to nie tak. – chciałem wziąć ją za rękę, ale się cofnęła.
- Nie dotykaj mnie! Potwór! – te słowa dudniły mi w głowie, zaczynałem tracić kontrolę nad sobą. Przy każdym wydechu powietrza powstawała para wodna, a pod dotykiem buta, na trawie powstawał szron. Wszyscy jeszcze bardziej odsunęli się ode mnie, a niektórzy uciekli z tego miejsca.
- To nie moja wina, przysięgam. – starałem się reszcie osób jakoś to wytłumaczyć, ale nikt mnie nie słuchał. Widać było po nich, że mimo pogardy, jaką mnie darzyli, w równym stopniu, a może nawet większym bali się mnie i moich możliwości.
- Stałeś się tym, czym tak bardzo gardziłeś.
- Nie, to nie prawda. To był tylko zbieg okoliczności. – nie chciałem przyznać się do prawdy, która była bolesna i to nawet bardzo, ponieważ przyznanie się do niej oznaczało koniec.
- Jesteś magikiem. – Alicja wypowiedziała to zdanie z czystą nienawiścią do mnie. Zacząłem krzyczeć, płakać, a łzy po wili zamarzały na moich policzkach, tworząc malutki kryształy. Straszne uczucie, którego nigdy nie zapomnę do końca życia i następstw, jakie za sobą pociągnęło.
 W następnej chwili na teren posesji moich rodziców wtargnęły oddziały specjalne. Helikopter oślepił mnie reflektorem, a grupa wojskowych otoczyła mnie, mierząc karabinami w moją stronę. Automatycznie uniosłem ręce do góry, sadziłem, że w ten sposób będą traktować mnie łagodnie. Już miałem do nich powiedzieć, że się poddaję, gdy jeden z mężczyzn wystrzelił we mnie pocisk elektro-statyczny. Jego siła nie sprawiła mi bólu, ale czułem jak tracę wszystkie siły w swoim organizmie i następna osoba, wystrzeliła siatkę, która oplotła się wokół mnie. Niczym zwierzę zaciągnęli mnie do ciężarówki i zamknęli w ciemności.
 Nie chciałem aby tak skończyły się moje urodziny. Gdybym tylko wiedział, że mogę coś takiego zrobić Johnowi, nigdy bym na to nie pozwolił, już wolałbym uciec, niż uwolnić magię. Jednak nie potrafiłem cofać się w czasie i nie byłem zdolny do zmiany wydarzeń, pozostało mi tylko przyznać się do swojej nowej tożsamości, co okazało się równie bolesne, jak tortury zadawane podczas przesłuchania, a może nawet i gorsze.
 To wydarzenie zmieniło moje życie całkowicie. Czy na lepsze? Sami się o tym przekonacie i ocenicie. Wiem jednak, że magia jest częścią mnie i zawsze mi towarzyszyła i zawsze będzie. Nazywam się Alexander Wolf, mój numer to 170096 i jestem magikiem.

3 komentarze:

  1. Yeeeeey, jednak magik! <3 rozdział świetny jeśli chodzi o akcję, trochę gorzej z błędami, ale przy takich emocjach... Kto by się tym przejmował? ^^ Jedyne, czego mi zabrakło to troszkę dokładniejszy opis tego, co Alex zrobił Johnowi. No i... Pisz szybciutko, bo nie mogę się doczekać! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. DOBRA... To teraz się przyznaj: brak czasu, weny, czy po prostu ci się znudziło...? :P Bo wiesz, ja WCIĄŻ czekam. Nieustannie. Fakt, że trochę podupadłam na duchu, ale wciąż mam jakąś iskierkę nadziei, że jednak wrócisz do tego opowiadania :3

    OdpowiedzUsuń
  3. To znaczy ja nadal to piszę, ale postanowiłem, że na tym rozdziale zakończę publikację. Jednak miło wiedzieć, że ktoś jeszcze na to czeka.

    OdpowiedzUsuń